~*~
Ten rozdział dedykuję mojej mamie Dorocie,
ponieważ wczoraj, dziewiątego czerwca,
obchodziła swoje czterdzieste urodziny.
Tamtej nocy Gryfona Rona Weasleya
obudził krzyk, a zaraz po nim głośny huk. Rudowłosy natychmiast poderwał się z
łóżka, przecierając zaspane oczy. Po tym hałasie znów zapanowała cisza, którą
przerywało teraz jedynie chrapanie pozostałych współlokatorów. Czyżby żadne z
nich nie usłyszało tego dźwięku?
Ron zerknął na zegarek. Już grubo
po północy. Odsłonił więc zasłony, które otaczały jego łóżko i rozejrzał się.
Blask księżyca był jedynym oświetleniem w sypialni.
Uwagę rudzielca przykuła jakaś
sylwetka leżąca na podłodze obok łóżka Harry’ego. Niepewnie zapalił lamkę nocną
i znów spojrzał w tamtę stronę. Czarnowłosy leżał na brzuchu. Możliwe, że po
prostu spadł z tapczanu w czasie snu. Tylko, że przecież ktoś krzyczał.
Ron podszedł bliżej i delikatnie obrócił przyjaciela na plecy. Wtedy zmroziło go.
Harry wyglądał jak trup. Był blady
i zimny, a jego wargi przypominały teraz dwie skorupy. W dodatku miał na sobie
potłuczone okulary, a to oznaczało, że nie spał przed upadkiem.
- Harry, co ci się stało? –
szepnął z przerażeniem Weasley, sprawdzając puls czarnowłosego. Potter
oddychał, ale stracił przytomność. – Obudź się – mruknął, klepiąc go po
policzku. Chłopak nie poruszył się. Starszy brat Ginny rozejrzał się po
dormitorium, szukając jakiejś deski ratunku. W końcu zdecydował się na obudzenie
pozostałych.
Budzili się powolnie,
przeklinając przy tym.
- Jest środek nocy! Czego chcesz?
– jęknął Neville, przecierając zaspane oczy.
- Harry musi trafić do szpitala! – odpowiedział Ronald. Longbottom na te słowa poderwał się
z łóżka i rzucił w ich stronę. Po chwili dołączyli do nich Dean i Seamus.
- Co mu się stało? – spytał Dean,
gdy Neville wybiegł z dormitorium po profesor McGonagall.
- Nie wiem – odpowiedział
rudzielec, gdy pochylali się nad nieprzytomnym Harrym. – Nie sądzę jednak, że to
zwykłe zasłabnięcie.
~*~
Za oknem wciąż dudnił wiosenny
deszcz, który nawiedził Hogwart jeszcze poprzedniego wieczoru.
Przeciągnęłam się i pomyślałam o
Harrym. Z uśmiechem przypomniałam sobie jego gorący oddech na skórze i dźwięk
ciepłych słów, które wypowiadał. Poczułam się znacznie lepiej po wyjaśnieniu mu całej sprawy Elizabeth i Malcolma. Mimo to wciąż przerażał mnie fakt, że
parę miesięcy temu przyśniła mu się śmierć Gryffindora. Przecież to niemożliwe,
aby już wtedy został opętany.
Mozolnie ubrałam się i po
godzinie ósmej opuściłam dormitorium, aby dotrzeć na czas na śniadanie.
Znów będę mogła cię tulić, gdy Umbridge wyleci.
Nie mogę się tego doczekać, Hermiono.
Odnosiłam wrażenie, że klątwa
Dolores tylko umacniała moje uczucie do Pottera. Ten dystans między nami
sprawiał, że pożądałam go jeszcze bardziej.
Zatracona w myślach dotarłam do drzwi Wielkiej Sali, gdy usłyszałam nagle czyjeś nawoływanie.
- Riddle!
To Ron Weasley zmierzał w moim kierunku. Wyglądał
inaczej niż zwykle. Miał worki pod oczami i wydawał się dziwnie blady. Tak jakby
nie przespał nocy.
- O co chodzi? – spytałam dość
uprzejmie. Choć miało między nami miejsce kilka różnych epizodów, a ja
wcześniej gardziłam nim oraz jego rodziną, to musiałam na tym zaprzestać. Nawet
jeśli rudzielec nie był w stanie mnie polubić lub chociaż zaakceptować, to należał
mu się szacunek. Ze względu na Harry’ego.
Ron zatrzymał się przed mną i
zmierzył wzrokiem. Nie lubiłam, gdy ktoś tak na mnie patrzył i byłam pewna, że
zarumieniłam się.
- Harry jest w szpitalu – rzekł prosto
z mostu. Natychmiast pobladłam. Jak to? Dwa słowa Harry i szpital zniszczyły
całe dobre samopoczucie. Teraz wpatrywałam się w Gryfona z niepewnością.
- Nie rozumiem – szepnęłam po
chwili. – W szpitalu? Co się stało?
Wtedy niepewność zastąpiło
przerażenie. Dotarło do mnie, że Potter miał wypadek. Musiał mieć wypadek. W
innym przypadku nie trafiłby pod opiekę Pani Pomfrey.
- Sam do końca nie wiem. Zemdlał w nocy w naszym dormitorium – odpowiedział rudzielec.
Przerażenie potęgowało. Możliwe,
że to zwykłe przewrażliwienie z mojej strony, ale czułam w kościach, że to nie
zwykłe zasłabnięcie. Co jeśli to Malcolm odwiedził Pottera w nocy? Co jeśli
wniknął w ciało okularnika i to dlatego zemdlał? Nogi miałam jak z waty.
- Co z nim? – wychrypiałam w
końcu, czując, że Ron wpatruje się we mnie wyczekująco, jakby oczekiwał jakiejś
reakcji.
- Już się obudził i twierdzi, że wszystko
w porządku. Jakoś mu nie wierzę. Wciąż jest słaby, więc pani Pomfrey kazała
mu zostać na obserwacji do wieczora – odpowiedział Weasley. Powoli układałam
sobie wszystko w głowie.
- Muszę do niego iść –
stwierdziłam w końcu, mając zamiar skierować się w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Musiałam upewnić się, że z moim chłopakiem wszystko okej. Olać śniadanie. Harry
jest teraz ważniejszy.
- Trzymaj się od niego z daleka,
Riddle. Dobrze ci radzę – odezwał się nagle Ron. Chwilowo zrezygnowałam z
odejścia w stronę szpitala i spojrzałam na Weasleya.
- O co ci chodzi?
- O to, że Harry i tak już miał
wystarczająco dużo problemów z twojego powodu. Przysporzysz mu ich jeszcze
więcej, jeśli ktoś zobaczy was razem – odpowiedział. Moje usta zacisnęły się w
cienką linię.
- Skoro tak, to po co mówiłeś mi
o tym, że wylądował w szpitalu? – Uznałam, że muszę odpić pałeczkę.
- Chciałem zobaczyć jak
zareagujesz.
Rudzielec był naprawdę rąbnięty.
- To teraz wiesz. Rozczarowany,
że się nie ucieszyłam? – warknęłam.
Zdecydowałam się na pójście do Skrzydła
Szpitalnego, nie zważając w żadnym stopniu na groźby Rona. Nie mogłam tego tak
po prostu zostawić. Musiałam upewnić się, że z Harrym wszystko dobrze.
Szczególnie po tym, że istniało prawdopodobnieństwo, iż to sprawka Malcolma.
~*~
Czarnowłosy chłopak leżał na
łóżku. Pomimo, iż czuł się o wiele lepiej to wciąż
odczuwał straszny chłód. Co z tego, że według pielęgniarki pomieszczenie było
ogrzewane. Opatulił się szczelniej kołdrą, patrząc jak Pani Pomfrey zamienia
kilka słów z profesor McGonagall i odchodzi do swojego pokoju.
- Na pewno wszystko w porządku,
Potter? – Minerwa patrzyła na niego z niepokojem. Westchnął ciężko. Te pytania
robiły się męczące.
- Przecież mówiłem, że to zwykłe
zasłabnięcie. Dlaczego nie mogę już wrócić na lekcje? – spytał ze
zniecierpliwieniem. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy.
- Pani Pomfrey chce mieć pewność,
że to się nie powtórzy. Wyjdziesz wieczorem, gdy zrobi ci wszystkie badania –
odpowiedziała opiekunka Gryffindoru. Cały dzień leżeć i gapić się w sufit.
Cudownie.
Wtedy drzwi szpitala otworzyły
się. Ten dźwięk przyciągnął uwagę zarówno Pottera, jak i McGonagall.
Uśmiechnął się lekko, widząc
Hermionę. Znajome ciepło rozniosło się po nim Tego dnia
rozpuściła włosy, a dzięki temu wyglądała jeszcze piękniej. Rozejrzała się po
Skrzydle Szpitalnym i natychmiast ruszyła w ich stronę.
- Harry – rzekła, przyspieszając
kroku, aby zmiejszyć dystans między nimi. Jej mina okazywała zmartwienie.
Ogromne zmartwienie.
Nie przestał się uśmiechać, aby
nie dać dziewczynie powodu do jeszcze większej troski. Skąd jednak wiedziała,
że znalazł się w Skrzydle? Nie było sensu, aby tak ją niepokoić.
Riddle znalazła się już kilka
kroków od łóżka, gdy niespodziewanie McGonagall stanęła pomiędzy nimi.
- Wyjdź stąd teraz, Riddle –
rzekła kobieta sciszonym głosem. Nie widział reakcji Hermiony, ale zapewne
zdziwiła się. On zresztą też.
- Dlaczego? – spytał. McGonagall
odwróciła się w jego stronę, a tym samym odsłoniła stojącą przy niej Ślizgonkę.
- Macie zakaz spotykania się. Jeśli
ktoś zobaczy was razem... – w tym momencie nauczycielka rozejrzała się po
pustym Skrzydle Szpitalnym – to nie tylko wy oberwiecie – dokończyła.
- Od kiedy to pani się przejmuje
profesor Umbridge? – rzuciła Riddle zanim zdążył przeanalizować słowa
McGonagall. W tym samym momencie brązowowłosa wyminęła opiekunkę Gryffindoru i
przyklękła przy jego łóżku. – Jak się czujesz? – szepnęła, prześwietlając go
wzrokiem. Uśmiechnął się blado.
- Wszystko dobrze. Nie martw się
– odpowiedział. Wodził spojrzeniem po zarumienionych policzkach dziewczyny oraz
puszystych włosach. Oddałby wszystko, aby móc teraz zanurzyć palce w tych lśniących
lokach i mocno pocałować w kształtne wargi.
Wtedy stało się coś dziwnego.
Obraz rozmył się na moment, lecz po chwili ponownie nabrał ostrości. McGonagall
zniknęła, ale Hermiona wciąż siedziała przy nim. Nie wyglądała jednak tak jak
wcześniej. Szkolne szaty zmieniły się w kremową suknię, która ciasno opinała w
talii, a oczy swój kolor na brąz.
- Zawsze będę się martwić,
Malcolmie – szepnęła.
Harry zamrugał powiekami i
zorientował się, że wciąż z uśmiechem na twarzy wpatruje się w Hermionę. Riddle
odwzajemniła to. Wspomnienie pokazane mu przez Malcolma musiało w
rzeczywistości trwać tylko ułamek sekundy.
- Co się stało? Dlaczego tu
jesteś? – spytała.
- Naprawdę nic. To zwykłe
zasłabnięcie. – Próbował uspokoić ukochaną jednak znacznie cierpliwej i
łagodniej niż Poppy bądź Minerwę.
- Panno Riddle, proszę wyjść.
McGonagall nadal stała przy łóżku
niczym strażnik na warcie. Dlaczego to ona nie mogła wyjść? Tak bardzo pragnął
spędzić jeszcze kilka minut z Ślizgonką. Uwielbiał wpatrywać się w te
niebieskie oczy.
W końcu Hermiona poddała się. Opuściła
szpital, ale widać było, że wciąż pełna troski oraz z wyraźnym naburmuszeniem spowodowanym
przez McGonagall. Również zdenerwował się na nauczycielkę. Dlaczego choć ona
nie mogła postawić się za nimi?
~*~
Harry spędził w skrzydle
szpitalnym kolejne kilka godzin. Czuł się dobrze i chciał wyjść od razu, gdyby
nie nadopiekuńcza pani Pomfrey, która nie potrafiła przyjąć do świadomości, że
jest lepiej.
Dziwne uczucie chłodu zniknęło.
Czuł się tak jak wczorajszego wieczoru, gdy wracał do dormitorium. Poczuł
ciarki na skórze dopiero w momencie, gdy przypomniał sobie tę połyskującą
sylwetkę, która nawiedziła zeszłej nocy sypialnię chłopców.
- Zmierzasz w dobrym kierunku,
Gryfonie Harry Potterze.
Zjawa ruszyła niebezpiecznie w jego
stronę. Choć w ciągu ostatnich pięciu lat nauki w Hogwarcie Harry miał do
czynienia z wieloma duchami, to ten był znacznie straszniejszy od pozostałych.
Dlaczego? Im dłużej wpatrywał się w tę sylwetkę tym bardziej odnosił wrażenie,
iż widzi przed sobą samego siebie.
Duch mężczyzny ubrany był w podróżną
szatę. Na nosie nosił okrągłe okulary, czyli dokładnie takie jakie posiadał
Harry. Jego włosy były mocno potargane, a spojrzenie miało w sobie coś przenikliwego.
Jedyną różnicą pomiędzy nimi było to, iż mężczyzna wydawał się szerszy w
ramionach i lepiej zbudowany.
Harry ostrożnie ześlignął się z
łóżka i stanął na nogach, aby zrównać się z gościem.
- Kim jesteś? – spytał ostrożnie.
- Elizabeth zdążyła cię już chyba
uprzedzić o mojej możliwej wizycie – odpowiedział intruz niskim głosem. Wtedy zrozumiał.
- To ty jesteś duchem Malcolma
Gryffindora? – szepnął.
- Nie łatwo było cię odnaleźć,
Harry Potterze. W końcu stwierdziłem, że Elizabeth sama doprowadzi mnie do ciebie.
No i udało się – powiedział Malcolm.
Po chwili dłuższego zastanowienia
Harry pojął, iż w rzeczywistości chodziło o Hermionę. Malcolm śledził
Ślizgonkę, aby dotrzeć do niego.
- Czego chcesz? – spytał Potter,
patrząc na nieproszonego gościa. Czuł niepokój, widząc w jaki sposób duch wpatrywał się w niego.
- Doskonale wiesz czego chcę.
Rozprawiałeś dziś o tym z Elizabeth przez dobre pół godziny – odparł
Gryffindor.
Harry umilkł, wpatrując się w rozmównika.
Malcolm słyszał całą rozmowę z Hermioną po spotkaniu GD. I rzeczywiście chciał go
opętać.
- Po co chcesz to zrobić? –
spytał powoli Potter, żądając wyjaśnienia. Jeśli jego ciało miało zostać domem
dla ducha, to najpierw musiał dowiedzieć się dlaczego.
Malcolm zamknął oczy, aby po
chwili znów je otworzyć.
- Nie wiem jak oraz dlaczego Elizabeth
znalazła się w ciele twojej dziewczyny, ale to ona sama poleciła mi cię odszukać.
Nie możemy się odnaleźć od tysiąca lat – rzekł Malcolm. Najwyraźniej wspomienie
tych wydarzeń przysparzało mu ogromnego bólu, bo zacisnął usta i odwrócił głowę
tak, że Harry nie mógł spojrzeć na jego twarz.
- Jak to się stało, że opuściłeś
Komnatę? – spytał Harry, opierając się o szafkę nocną. Historia Malcolma
wydawała się fascynująca, a zarazem przerażająca.
Gryffindor znów podniósł wzrok na
Pottera, nie odzywając się przez dłuższą chwilę.
- Daj mi to czego chcę, a
wszystko ci pokaże, Harry Potterze – rzekł w końcu. Czarnowłosy poczuł jak bicie jego serca przyspiesza.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Zgodzić
się czy nie? Z jednej strony pragnął dowiedzieć się więcej o małźeństwie
Slytherinów oraz o tym czego chcieli od niego i Hermiony, a z drugiej... Po co?
Dlaczego? Wcale nie musiał tego robić. Wystarczyło już, że dzielił swój umysł z
Voldemortem. Miał teraz oddać kolejną jego część Malcolmowi? Bez przesady.
Zrób to dla Hermiony. Przygryzł wargi, nie wiedząc co robić.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy, jeśli
o to chodzi – rzekł spokojnie Malcolm. – Będę stopniowo pokazywał ci moje
wspomienia. Tak jak Elizabeth twojej dziewczynie.
- Jeśli już jednak we mnie
zamieszkasz, to wyjdziesz kiedykolwiek? – spytał Harry. Może to głupie, ale czy
opętanie przez Gryffindora miało równać się z tym, iż będzie nosić go w sobie
do końca życia?
- Nie wiem – odparł cicho
Malcolm. Gryfon westchnął ciężko, podejmując chyba najgłupszą decyzję w swoim
życiu.
- Dobrze, zrób to.
Duch syna Godryka Gryffindora
wpatrywał się uważnie w okularnika, ale na szczęście nie zadawał zbędnych
pytań. Od razu zrobił to czego chciał.
Ostatnią rzeczą, o której
pomyślał Harry Potter przed opętaniem była ciekawość czy odczuje podczas tego
momentu jakiś ból. Jedyne co w rzeczywistości poczuł to fala chłodu. Nawet nie zapamiętał
czy wydobył z siebie jakikolwiek odgłos, bo kolana zwyczajnie ugięły się pod
nim, a przed oczami zrobiło czarno. Tym samym od razu powędrował w czeluści
pamięci Malcolma Gryffindora.
Tamtego dnia komnatę balową
ogarniał dźwięk fletów oraz lutni, a ściany zostały przyozdobione czarnymi oraz
żółtymi barwami. Stoły uginały się pod ciężarem jadła i napojów. Goście
wystroili się w odświętne stroje. Kobiety decydowały się na różnokolorowe
suknie, a mężczyźni na czarne szaty wyjściowe.
Siedziałem samotnie przy jednym z
wielu stołów, wsłuchując się w śmiechy i rozmowy innych zebranych. Wciąż nie
mógłem nadziwić się jak Helga Huffelpuff potrafiła przygotować tak pyszne wino,
którego właśnie miałem przyjemność kosztować. Po trzecim kielichu uznałem
jednak, że wystarczy. Jeszcze tego mi brakowało, aby przynieść wstyd ojcu i upić
się na zabawie z okazji urodzin ciotki Helgi.
Masz już osiemnaście lat,
Malcolmie, więc nie zamierzam zakazywać ci picia alkoholu. Pamiętaj jednak, że
nigdy nie należy przesadzać – powiedział do mnie ojciec podczas ostatniej
zabawy u ciotki Roweny, gdy wypiłem trochę za dużo. Helena musiała
wtedy posłać mi łóże w komnacie dla gości i zaprowadzić tam, gdyż sam nie dałbym
rady.
Westchnąłem ciężko, odsuwając od
siebie pusty kielich i poprawiłem okrągłe okulary, które zsuwały mi się na
koniec nosa. Wtedy usłyszałem znajomy głos za sobą.
- Jak się bawisz, synu?
Mój ojciec Godryk Gryffindor był
wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Spojrzenie jego zielonych oczu miało w
sobie coś łagodnego, a kasztanowe włosy spływały mu na ramiona, dobrze
współgrając z długą brodą podobnego koloru. Tego dnia również ubrał się
odświętnie. Jego szata wyjściowa miała odcień brązu.
Uśmiechnąłem się blado na jego
widok.
- Tak, ojcze – odparłem, gdy
Godryk usiadł na krześle obok.
Nie chciałem przyznać się do
tego, iż brakowało mi towarzystwa. Zarówno ciotka Helga jak i ciotka Rowena
wciąż powtarzały, że osiągnąłem taki wiek, w którym powinieniem zacząć rozglądać
się za żoną. Taką, którą potem mógłbym uczynić matką dla mych potmoków. Ojciec próbował
przekonać mnie do Heleny Ravenclaw, córki ciotki Roweny, ale ja nie czułem do
niej nic prócz przyjaźni.
- Helga bardzo się postarała.
Komnata wygląda wytwornie – powiedział z uśmiechem ojciec, rozglądając się. Po
chwili zwrócił się w moją stronę, widząc te małe zainteresowanie imprezą. –
Czy coś cię trapi, Malcolmie? – spytał. Nie odpowiedziałem od razu.
- Wszystko w porządku. Szkoda
tylko, że Helena nie mogła przybyć – odpowiedziałem, czując smutek przez
nieobecność przyjaciółki. Ja i Helena spędzaliśmy ze sobą większość nudnych zabaw, rozmawiając
o wszystkim i o niczym. Raz nawet udało się jej wyciągnąć mnie do tańca, ale
tylko dlatego, że wypiłem o kielich wina za dużo. Nie byłem dobrym tańcerzem i
raczej nigdy miało się to nie zmienić.
- Wiem, że zależało ci na przybyciu Heleny – odparł ojciec. – Nic nie możemy poradzić, że się rozchorowała. Odwiedzimy
ją jutro, jeśli chcesz – dodał z uśmiechem. Stary Godryk zawsze wiedział jak
podtrzymać mnie na duchu.
Wtedy usłyszeliśmy za sobą ten niski i chłodny głos.
- Gryffindor, tyle lat.
Zarówno ojciec jak i ja
odwróciliśmy głowy. Tuż przy naszym stole stanął wysoki i smukły mężczyzna
ubrany w czarne szaty. Podobnie jak ojciec posiadał brodę, lecz przeplataną
siwizną.
Z opowieści ojca rozpoznałem w tym mężczyźnie
Salazara Slytherina. Do tej pory nie miałem
okazji go spotkać. Slytherin pokłócił się z Godrykiem wiele lat temu na temat
selekcji uczniów przyjmowanych do Hogwartu i w tamtym momencie ich drogi
rozeszły się. Ojciec utrzymywał wciąż świetny kontakt z Helgą i Roweną, które
były pozostałymi założycielkami, ale już nie z Salazarem.
- Witaj, Salazarze – rzekł
Godryk, podnosząc się. Poszedłem w jego ślady, podejrzewając, iż ojciec będzie
chciał mnie przedstawić. Nie pomyliłem się.
- Widzę, że towarzyszy ci syn.
Uderzające podobieństwo – rzekł Salazar, mierząc mnie takim wzrokiem, który wręcz
przerażał.
- Owszem. To mój syn Malcolm.
Niedawno skończył osiemnaście lat – odpowiedział z dumą Godryk, klepiąc mnie po
ramieniu. – Malcolmie, to Salazar Slytherin. Mój stary przyjaciel. Poznajcie
się – dodał, wskazując na czarnoksiężnika.
- Mój syn Nicholas jest niewiele
starszy od ciebie – rzekł bez uśmiechu Slytherin po krótkim uściśnięciu dłoni,
a jego spojrzenie wciąż mówiło, że jest niezbyt przyjazny. – Właśnie, gdzie oni
się podziali – mruknął po chwili, rozglądając się. Patrzyłem jak machnął do
kogoś ręką. – Nicholasie, Elizabeth, podejdźcie tu! – zawołał.
Para czarodziei zareagowała od
razu. Po kilku sekundach znaleźli się tuż przy ramieniu Slytherina.
- Godryku, Malcolmie, poznajcie
moje dzieci Nicholasa oraz Elizabeth – rzekł Salazar.
Nicholas Slytherin był wysokim młodzieńcem o wyraźnych rysach twarzy. Jego blond włosy wydawały się być idealnie
ulizane, a szare oczy przeszywały podobnie jak te Slazara. Tamtego dnia ubrał
się w czarną szatę przez co jeszcze bardziej przypominał ojca. Nie zrobił na
mnie jakiegoś piorunującego wrażenia i już wiedziałem, że się nie polubimy.
Jednak gdy odwróciłem wzrok na towarzyszkę młodego Slytherina poczułem się tak,
jakby poraził mnie prąd.
Jeszcze nigdy nie widziałem
kobiety tak pięknej. Elizabeth Slytherin wzrostem może i nie dorównywała bratu,
ale nie była też zbyt niska. Posiadała lśniące brązowe loki, które opadały jej na
ramiona. Biała suknia dodawała tej pięknej istocie jeszcze większego uroku.
Poczułem jak czerwienię się pod spojrzeniem tych niezaprzeczalnie cudownych
brązowych oczu, w których zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
- Miło was poznać. Nazywam się
Godryk Gryffindor, a to mój syn Malcolm.
Z transu wybudził mnie dopiero
ojciec, witając się z Nicholasem oraz Elizabeth. Poczułem dreszcz, gdy przyszło
co do pocałowania Elizabeth w dłoń. Na początku chciałem zrezygnować, aby nie
zdemaskować swoich uczuć, ale nie umiałem. To dama, a ja zostałem dobrze
wychowany.
Nicholas już na pierwszy rzut oka
wydawał się wyniosły i chłodny, ale wciąż karmiłem się nadzieją, że chociaż jego
siostra będzie inna. Wydawała się być taka opanowana i spokojna. Jak bardzo się
rozczarowałem, gdy stało się inaczej.
- Ojcze, czy to ten Gryffindor,
który sprzeciwił ci się w tym, że szlamy nie powinny uczyć się w Hogwarcie? –
spytała nagle Elizabeth, zadzierając wysoko głowę w stronę Salazara. Co za brak
taktu.
Zapadła ciężka cisza, którą
przerwał Nicholas.
- Może lepiej chodźmy stąd,
Elizabeth – mruknął, ciągnąc dziewczynę w stronę tańczących gości. Salazar zatrzymał
ich po chwili.
- Elizabeth, mam nadzieję, że nie
podpijałaś wina! – mruknął Slyhterin w stronę córki, która odwróciła się w jego
stronę. – Nie zapominaj, że jesteś na to stanowczo za młoda! Dopiero co
skończyłaś piętnaście lat!
- Nie martw się, ojcze. Pilnuję
swojej małej siostrzyczki – odparł Nicholas, obejmując dziewczynę. Zchowywał
się jak rycerz w zbroi, a Elizabeth
najwyraźniej mu na to pozwalała. Na pierwszy rzut oka było widać, iż te
rodzeństwo łączyła wyjątkowa zażyłość.
Wtedy moje oczy spotkały się na
moment z oczami Elizabeth. Możliwe, że ten kontakt wzrokowy trwał dzień,
miesiąc, rok, a może i tylko na ułamek sekundy. Mimo to w tamtej chwili
zrozumiałem, że byłbym w stanie zrobić wszystko, aby tylko móc wpatrywać się w
nie godzinami. Z jakim bólem przyjąłem odrazę na twarzy piętnastolatki znikającej w
tłumie gości.
Po chwili ciszy Salazar pożegnał
się z nami skinięciem głowy i sam gdzieś zniknął.
- Nawet o tym nie myśl,
Malcolmie.
Z zamyśleń wyrwał mnie głos ojca.
- O co chodzi? – spytałem, nie
rozumiejąc co ma na myśli.
- Widziałem jak na nią patrzyłeś.
Może i jest bardzo piękną damą, ale za bardzo podobną do Salazara – rzekł
Godryk, klepiąc mnie po ramieniu, po czym zostawił kompletnie
zdezorientowanego.
Opadłem na stołek, nie mogąc
pozbierać myśli. Wiedziałem jedno. To, że nie prędko zapomnę o tych cudownych brązowych
oczach należących do Elizabeth Slytherin.
~*~
Bibliotekę ogarniał szum cichych
rozmów uczniów, którzy tamtego dnia zdecydowali się na spędzenie wieczoru w tym
miejscu. Pani Pince biegała w tę i spowrotem po pomieszczeniu, karcąc tych,
którzy odezwali się zbyt głośno lub w sposób niegodny szacunku potraktowali
książkę.
Bardzo starałam się przestrzegać
zasad narzuconych na bibliotekarkę. Wolałam zachowywać się cicho, a wręcz nie
odzywać, byleby nie zostać wyrzuconą za drzwi. Głównie ze względu na misję,
którą narzuciłam sobie tego poranka.
Otóż musiałam porozmawiać z
Harrym. Dowiedzieć się co tak naprawdę stało się tamej nocy w dormitorium
chłopaków. Niby w szpitalu stwierdził, że to zwykłe zasłabnięcie, ale nie
wierzyłam mu. Z resztą i tak nie powiedziałby prawdy w obecności McGonagall. Opuścił
Skrzydło wczoraj wieczorem, a ja wciąż nie miała możliwości porozmawiania z
nim. Termin najbliższego spotkania GD nie został jeszcze wyznaczony, a zakaz
zbliżania się do siebie, który wydała dla nas Umbridge tylko utrudniał sprawę.
Na szczęście szlaban u Wielkiego Inkwizytora już się skończył, więc miałam chociaż
jeden problem z głowy.
Myślałam chyba o wszystkich
możliwych sposobach skontaktowania się z Harrym. Nawet o Ronie, ale po
ostatniej rozmowie pod Wielką Salą uznałam, że raczej nie będzie skory do
pomocy, a żaden z Gryfonów nie jest raczej na tyle godny zaufania, a w
szczególności w stosunku do mnie. Wysłanie sowy też odpadało. Co jeśli Umbridge
przechwyciłaby list?
Jedyne co pozostawało to danie
znaku Potterowi. Jakiegoś dyskretnego sygnału, że musimy porozmawiać. Może on
coś wymyśli.
I to właśnie w bibliotece
nadarzyła się do tego idealna okazja.
Harry siedział sam przy stoliku.
Pisał jakieś wypracowanie całkowicie przy tym skupiony. Stanęłam przy regale z
książkami jakieś dziesięć metrów dalej, udając, że szukam księgi, a w rzeczywistości
mając w tym miejscu idealny widok na Pottera. Oczywiście o wiele prościej
byłoby po prostu podejść, ale w bibliotece było zbyt wiele ludzi.
Każdy mógłby wydać nas Umbridge. Wtedy ucierpiałabym nie tylko ja, ale i Harry,
który najwyraźniej starał się sumiennie wywiązywać z zakazu Ropuchy.
Próbowałam wszystkiego. Począwszy
od intensywnego wzroku, który mógłby dać mu do zrozumienia, że jest
obserwowany, aż do cichego wypowiadania jego imienia. Gryfon pozostał
niewzruszony, pisząc na zwoju pergaminu.
Trzeba działać. Istaniało
jedyne, a zarazem ostatnie wyjście, które uznałam za ostateczność. Poddam się,
jeśli i tym razem nie wyjdzie.
- Gdzie mogę znaleźć książkę pt.
‘’Najgroźniejsze eliksiry dziewiętnastego wieku’’?! Nigdzie jej tu nie ma! – zawołałam
przez całą bibliotekę.
Wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli
na mnie. Głównie z przerażeniem. Chyba każdy uczeń wiedział, czym taki hałas w
królestwie pani Pince może się skończyć.
Po chwili zza innego regału
wyłoniła się bibliotekarka. Irma Pince była dość wysoką kobietą o surowych
brązowych oczach. Jej głowę zawsze zdobił podłużny kapelusz, który przykrywał
włosy. Od dawna należała do osób zgryźliwych o aparycji sępa. Wiecznie pilnowała,
aby w bibliotece panowała cisza i spokój, a uczniowie szanowali książki. Od
dawna plotkowano w Hogwarcie o jej rzekomym romansie z woźnym Filchem. Mieli
podobne charaktery, a to zapewne bardzo musiało ich do siebie przyciągać.
Nie myliłam się, iż ten hałas
przyprawi panią Pince o atak palpitacji.
- Riddle, co ty wyprawiasz?! To
biblioteka, a nie Pokój Wspólny! – skarciła mnie. Z satysfakcją przyjęłam to,
iż owe wystąpienie przyciągnęło również uwagę Harry’ego, który teraz patrzył w naszą
stronę.
Tylko nie wyrzuć mnie za drzwi, błagam – prosiłam w myślach Irmę.
- Przepraszam, pani Pince.
Chciałam tylko spytać, gdzie mogę znaleźć tę książkę – powiedziałam szeptem, pokazując bibliotekarce kartkę, którą wcześniej sobie przygotowałam, a
na której widniał tytuł wymyślonej księgi.
- Szukaj w sekcji E! – fuknęła pani Pince. –
To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, Riddle! Jeszcze raz zaburzysz spokój w
mojej bibliotece, a dostaniesz zakaz przychodzenia tu przez miesiąc! – dodała z
oburzeniem i odeszła, mrucząc coś pod nosem.
Powstrzymałam cicho śmiech i od
razu spojrzałam na Pottera, który wciąż patrzył w moim kierunku. Również się
śmiał, kiwając z rozbawieniem głową. Wtedy wskazałam mu głową w stronę drzwi.
Gryfon nie zrozumiał od razu. Na migi wytłumaczyłam mu, że musimy porozmawiać.
Czarnowłosy pokręcił głową, wskazując pergamin leżący na stoliku.
Są teraz ważniejsze rzeczy niż wypracowanie – pomyślałam.
Nagle naszą ‘’rozmowę’’ przerwał ten głos.
- Riddle.
Natychmiast wlepiłam wzrok w regał z
książkami, wiedząc kogo zobaczę, jeśli się odwrócę. Jeszcze tego tu brakowało.
- Czego chcesz? – mruknęłam,
udając, że wciąż szukam księgi. Od ostatniego spotkania z Draco Malfoyem w
Pokoju Wspólnym unikałam go jak ognia. Wciąż nie mogłam
pogodzić się z tym co usłyszałam. Sprzedał mnie Voldemortowi... Po tym
wszystkim co razem przeszliśmy. Miałam teraz tylko nadzieję, że nie zauważył
tej rozmowy z Harrym. Tylko czy byłby w stanie sprzedać mnie po raz kolejny,
ale tym razem dla Umbridge?
- Udam, że nie widziałem tego jak
próbowałaś komunikować się z Potterem – odpowiedział obojętnie Malfoy. Byłam
prawie pewna, że Harry nas obserwował.
- Czyżby? – warknęłam z pogardą,
którą zamierzałam obdarować Dracona. – A już myślałam, że jednak mnie
sprzedasz. Dokładnie tak jak Czarnemu Panu – dodałam sciszonym głosem.
Odpowiedziała mi cisza, a to
przyjęłam z satysfakcją. Malfoy zawstydził się i nie wiedział co odpowiedzieć.
- Wiem, że mi tego nie wybaczysz,
ale... – zaczął. Przerwałam mu ze złością zanim dokończył zdanie.
- Wybaczę? – syknęłam, odwracając
się w końcu w jego stronę. Draco stał jakieś metr dalej. Miał potargane włosy,
a na sobie mundurek. Ręce schował w kieszeniach, patrząc na mnie obojętnie. Zbyt seksowny, stanowczo zbyt seksowny – stwierdziłam
w myślach. Mimo to z uglą przyjęłam fakt, że pobliżu nie było nikogo. Nikogo
prócz Harry’ego oczywiście. – Najpierw się mnie wyparłeś, a potem sprzedałeś!
Takich rzeczy się nie wybacza, a już na pewno nie tobie!
- Nie dałaś mi dokończyć zdania –
warknął, przybierając postawę obronną. Znów założył na siebie tę maskę. Zimnego
i obojętnego, aby przykryć prawdziwe uczucia, które wyznał podczas ostatniej
rozmowy. – Nie przyszedłem tu po to, aby rozmawiać z tobą na ten temat.
Szukałem cię, bo dostałem list od mamy. Chce, żebyś wróciła do domu na Wielkanoc.
Wpatrywałam się w niego
oszłomiona. Prawdą było, że Dumbledore przegrał sprawę w Ministerstwie i wciąż
pozostawałam pod prawną opieką Malfoyów, ale kompletnie nie brałam pod uwagę
tego, że musiałam w końcu do nich wrócić.
- A jeśli nie pojadę? Sam
powiedziałeś, że jestem bezpieczna tylko w murach szkoły – warknęłam, cytując
jego puste słowa. Hipokryta.
- Nie wiem. Rodzice nie dadzą mi spokoju
– szepnął z bezsilnością Malfoy, kręcąc głową. Jakoś nie odczułam współczucia
wobec Ślizgona. Zasłużył.
Wtedy pomyślałam o czymś innym.
Co jeśli jednak pojechałabym do Malfoy Manor? Czy Voldemort rzeczywiście
zabiłby mnie zanim zdążyłabym spojrzeć mu w oczy? Co gdybym jednak powiedziała,
że to wszystko jest częścią zadania, które wcześniej mi powierzył? Zagrałabym
oddaną ciotkę Bellatriks. Tym samym mogłabym być dobrą wtyką po czarnej stronie
i donosić Dumbledorowi, a Czarnego Pana karmić zmyślonymi bajeczkami. Nie mogłam
przecież wciąż uciekać przed konfrontacją z ojcem. Prędzej czy później i tak
spotkalibyśmy się, bo Dumbledorowi bez praw rodzicielskich nie udałoby się
zatrzymać mnie w Hogwarcie. Wcześniej w ogóle nie brałam takiej opcji pod
uwagę. W końcu jestem córką Czarnego Pana. Tyle możliwości. Z jednej strony
obawiałam się czy jednak na pewno wróciłabym żywa z tych ferii, ale z drugiej bez
ryzyka niczego nie mogłam się dowiedzieć.
Wtedy podjęłam chyba najgłupszą
decyzję w swoim życiu.
- Dobrze, pojadę – rzekłam
zdecydowanie, patrząc twardo na byłego przyjaciela. Draco podniósł wzrok. W
jego oczach odnalazłam niedowierzenie.
- Hermiono, czy ty... – zaczął,
ale przerwałam mu. Dziwne. Już od tak dawna nie mówił do mnie po imieniu.
- Pojadę pod jednym warunkiem –
szepnęłam, przybliżając się w stronę Malfoya. Kompletnie zapomniałam o
obecności Harry’ego niedaleko.
Blondyn przełknął niezauważalnie
ślinę.
- Jakim? – spytał cicho.
- Przestaniesz wtykać nos w nie
swoje sprawy - syknęłam, odwracając się napięcie, a zarazem zostawiając Dracona
kompletnie zbitego z tropu.
Nie spojrzałam nawet na Pottera, który prawdopodobnie wciąż siedział przy stoliku. Nie chciałam
wyjechać do Malfoyów, aby go skrzywdzić. Po prostu musiałam się w końcu
zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Snape miał rację, mówiąc, że nie mogłam
przed tym uciec. Przez ostatnie miesiące zachowywałam się jak tchórz, uciekając
od spotkania z ojcem. Mogłam jednak wytłumaczyć się tym, że po prostu chciałam
wzbudzić zaufanie Dumbledore’a. Tym, że tak bardzo bałam się wrócić do domu i
spotkać z oprawcą.
Co jeśli Dumbledore będzie chciał
jednak wiedzieć dlaczego zdecydowałam się na powrót do Malfoy Manor? Na pewno
nie powiem mu tego sama z siebie, chyba że zapyta. Coś się wymyśli.
Wtedy z przerażeniem zrozumiałam,
że ferie Wielkanocne rozpoczynały się za siedem dni.
~*~
Oprócz Dracona nikt miał nie
dowiedzieć się o tym szaleńczym pomyśle. Starałam się utrzymać to jak najdłużej
w tajemnicy. Wszystko pokrzyżował jednak Severus Snape, podchodząc do mnie w
poniedziałkowy poranek z listą osób wyjeżdżających na ferie świąteczne.
- Riddle – warknął, gdy nakładałam
sobie na talerz owsianki. Podniosłam znudzony wzrok i spojrzałam na opiekuna
swojego domu. Do tej pory nie miałam okazji wyjaśnienia treści
listu matki, który zakopałam gdzieś głęboko w kufrze. Tego, że Severus
Snape miał do czynienia z Jean Masen przed jej śmiercią. Pewne było, że
oszukiwał mnie od samego początku. Miał zostać moim ojcem chrzestnym. To
oznaczało, że musiał być ważny dla Jean, a nigdy nie pisnął nawet słowem na ten
temat.
- Słucham, panie profesorze Snape
– mruknęłam, wymuszając uśmiech. Źle spałam ostatniej nocy, więc wcale nie
odczuwałam radości.
Snape spojrzał na mnie
podejrzliwie, a to prawdopodobnie przez tę przesłodzoną uprzejmość, po czym pokazał
listę.
- To lista uczniów, którzy
wracają do domu na Wielkanoc. Podejrzewam, że nie zobaczę na niej twojego
nazwiska, hm? – rzekł z kpiną Snape. To się zdziwisz, nietoperzu.
- A co pan na to, jeśli odpowiem,
że moje nazwisko się na niej znajdzie? – odparłam z równie wielką kpiną. Miałam
rację. Severus zdziwił się i to bardzo. Wyrwałam mu z ręki kartkę oraz
długopis, po czym napisałam na niej pochyłym pismem Hermiona Riddle.
Severus Snape najprawdopodobniej
nieprzeżyłby, gdybym jeszcze tego samego dnia nie wylądowała w gabinecie Albusa
Dumbledore’a.
~*~
Biuro dyrektora nie różniło się
niczym od chwili, gdy byłam tu po raz ostatni. Tylko wyraz twarzy Albusa stał
się bardziej zmartwiony, a zarazem przerażony.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z
konsekwencji tej decyzji, Hermiono? – spytał, krążąc po pomieszczeniu w tę i
spowrotem. Snape stał w kącie pomieszczenia, a ja zmrużyłam wściekle oczy,
patrząc na opiekuna mojego domu. Nie byłoby tej całej szopki, gdyby od razu nie
poszedł do Dumbledore’a.
- Jestem ich świadoma – burknęłam
spod łba, patrząc na starca. – I tak w końcu musiałabym do nich wrócić i
skonfrontować się w Voldemortem. Przegrał pan sprawę w Ministerstwie, więc to
oni wciąż pozostają moimi prawnymi opiekunami - dodałam.
- Wciąż możemy to jakoś
przeciągnąć. Może do wakacji uda się coś zdziałać – odpowiedział Albus,
zastanawiając się wciąż nad czymś.
- Nie chcę niczego przeciągać. Co
pan spróbuje zdziałać? Świat musiałby uwierzyć w powrót Czarnego Pana, żeby
Ministerstwo odebrało prawa Malfoyom. Nie wiemy kiedy to się stanie –
odpowiedziałam zniecierpliwiona. W drodze do gabinetu dyrektora kilkukrotnie
obmyślałam sobie tę mowę.
- Czy ty nie rozumiesz, że on cię
zabije? Mam ci przypomnieć jak traktował cię w poprzednie wakacje? – spytał
dyrektor, patrząc na mnie uważnie znad swoich okularów-połówek. To już mnie nie
zniecierpliwiło, ale zdenerwowało.
- Tak się składa, że doskonale
pamiętam jak mnie traktował. Wiem co robię i mam obmyślony plan. Bardzo mi
przykro, ale się nim z panem nie podzielę, a już na pewno nie z tym oszustem –
warknęłam bez ceregieli, wskazując na Snape’a, który stał przy regale z
książkami. Wzrok Dumbledore’a powędrował w stronę nauczyciela eliksirów, a
nietoperz wbił oburzone spojrzenie we mnie.
- Jak ty mnie nazwałaś, Riddle? –
syknął Severus. Jego twarz pobielała ze zdenerowania. Dobrze mu tak.
- Oszustem. Jak się pan głębiej
zastanowi, to może się pan dowie dlaczego – warknęłam, podnosząc się z krzesła.
- Proszę, zastanów się czy ta
decyzja jest słuszna – szepnął dyrektor w moją stronę.
- Już zdecydowałam. Szkoda tylko,
że nie wykazał się pan podobną troską ostatnim razem, gdy tu przyszłam
porozmawiać na temat profesor Umbridge – mruknęłam z zawodem w stronę ojca chrzestnego.
Wciąż byłam na niego wściekła z tego powodu.
- Nie popełniaj błędu swojej matki, Hermiono.
Opuściłam gabinet głowy Hogwartu, tamując łzy, które pojawiły się w kącikach mych oczu.
~*~
W czwartkowe popołudnie Pokój
Życzeń opętały odgłosy rzucanych zaklęć przez zebranych członków GD. Stawili
się wszyscy. Cieszyłam się, że udało się zorganizować jeszcze jedno spotkanie
przed feriami. Po zakończeniu zebrania miałam okazję, aby choć przez chwilę
porozmawiać z Harrym. Ten ostatni raz przed powrotem do Malfoy Manor. Musiałam
mu w końcu powiedzieć, że wyjeżdżam.
- Świetnie wam poszły zaklęcia
tarczy – rzekł z uśmiechem Harry. – Teraz zajmiemy się
bardziej zaawansowaną magią. Nie oczekuję, że wszystkim wyjdzie. Chodzi o
zaklęcie Patronusa, które chroni przed atakiem dementorów – dodał.
Wśród uczniów wybuchły szepty
podekscytowania. Zareagowałam podobnie. Rzeczywiście wyczarowanie Patronusa to
bardzo zaawansowana magia i wręcz nie mogłam się doczekać, aby wypróbować te
zaklęcie.
- Stwórzcie silnie wspomnienie.
Najszczęśliwe jakie tylko macie, które pozwoli wam się całkowicie nim
wypełnić. Cielesny patronus jest najtrudniejszy do wyczarowania, ale nawet
obłok może być na tyle dobry, aby odstraszyć dementora. Pamiętajcie, że
patronus może zapewnić wam ochronę tylko, gdy jesteście skupieni. Dlatego koncentracja
jest najważniejsza! Do roboty! – rzekł Harry, klaszcząc w dłonie.
Wszyscy natychmiast rozsunęli
się, aby każdy miał swoje miejsce do pracy. Natychmiast wyjęłam różdżkę zza
pazuchy i zastanowiłam się.
- Pamiętajcie o formułce! Expecto
Patronum! – zawołał Harry, przechodzając się pomiędzy uczniami, którzy
natychmiast zabrali się za praktykę zaklęcia.
Najszczęśliwsze wspomnienie.
Wysiliłam umysł w poszukiwaniu
jakiegokolwiek. Jednak, gdy pospiesznie przeskanowałam wszelkie wspomnienia z
dzieciństwa, Malfoy Manor oraz Hogwartu nie odnalazłam żadnego. Czy spotkanie z
Voldemortem stało się szczęśliwym wspomnieniem? Wtedy byłam raczej bardziej
podekscytowana perspektywą zobaczenia ojca niż szczęśliwa z tego powodu.
Wszyscy członkowie GD już rzucali
zaklęcie Patronusa, a niektórym nawet wychodziły obłoki, gdy ja wciąż stałam z
wyciągniętą różdżką i wpatrywałam się tępo w podłogę. Najszczęśliwsze wspomienie.
- Hermiono? Jak ci idzie?
Harry pojawił się znikąd.
Uśmiechnął się ciepło, co od razu przyprawiało mnie o błogi spokój.
- Nie mam żadnego szczęśliwego
wspomnienia – przyznałam, wzdychając cicho. Potter wydał się być niezrażony tymi
słowami.
- Spróbuj. Chociaż jedno. Musi
być silne. Ciężkie do zniszczenia – odpowiedział.
Znów wytężyłam umysł. Wtedy
przypomniałam sobie sytuację sprzed wielu lat. Bawiłam się z Draconem w
ogrodzie Malfoy Manor. Mieliśmy wtedy może po siedem lat. Śmiałam się w
niebogłosy, gdy mały Malfoy zamieniał liście w ptaki.
Zamknęłam oczy, starając zatracić
się w tym wspomnieniu. W uszach odbijał mi się własny śmiech.
- Expecto patronum – rzekłam stanowczo. Po chwili otworzyłam oczy i
zdałam sobie sprawę, że z różdżki nie wydobył się nawet obłoczek światła. – Expecto patronus – powtórzyłam z naciskiem,
próbując skupić się na wspomnieniu. Nic.
Harry obserwował te poczynania,
kręcąc głową.
- O czym pomyślałaś? – spytał,
gdy opuściłam różdżkę. Przez chwilę wahałam się czy powiedzieć prawdę.
- O tym jak bawiłam się z
Malfoyem, gdy byliśmy mali – odpowiedziałam w końcu. Harry wbił w mnie wzrok na
kilka długich sekund. Na pewno się zarumieniłam.
- No cóż, najwyraźniej to
wspomnienie nie jest aż tak silne. Pomyśl nad jakimś innym. Co lub kto wypełnia
cię szczęściem? Znajdź powiązane z tym wspomnienie – poradził, wskazując, abym
podniosła znów różdżkę.
Zastanowiłam się nad tym co lub
kto wypełnia mnie szczęściem. Wtedy zrozumiałam, że to przecież ten roztrzepany
Gryfon był źródłem szczęścia. Każda chwila spędzona z nim przynosiła ze sobą
radość.
Uśmiechnęłam się szeroko. Harry
na pewno zrozumiał przez to, że odnalazłam wspomnienie.
- Skup się – szepnął.
Przypomniałam sobie sytuację
sprzed kilku miesięcy. Dzień przed rozpoczęciem ferii bożonarodzeniowych. Ja i
Harry na korytarzu. Jego usta. Ciche słowa Jesteś
moim cudem. Szczęście wręcz eksplodowało we mnie. Nawet nie zamknęłam oczu
tylko wyszeptałam słowa zaklęcia Expecto
patronum.
Światło wystrzeliło z mojej
różdżki.
- Fantastycznie, Hermiono! –
ucieszył się Potter. Oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę. Dopiero po
kilku sekundach zorientowałam się, że mój patronus przybrał jakiś kształt.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy,
gdy ujrzałam przed sobą świetlistą postać chłopca. Wtedy wszyscy zorientowaliśmy
się kim on był, a większość zebranych zaczęła szeptać coś między sobą.
~*~
Gapiliśmy się na niego z otwartymi buziami. Był to nie kto inny jak
jedenastoletni Harry Potter. Wyglądał dokładnie tak jak tamtego dnia, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy na schodach w oczekiwaniu na profesor McGonagall.
Od tego obecnego różnił się jedynie wzrostem, strojem oraz dziecięcymi rysami
twarzy.
Chłopiec śmiał się z czegoś, po
czym zwrócił w moim kierunku. Zamarłam, gdy ruszył w moją stronę i po prostu
przeniknął przez ciało.
- Nie wiedziałam, że patronus
może przybrać kształt człowieka* – szepnęła z podekscytowaniem Parvati Patil.
- To musi oznaczać ogromną
miłość! – dodała z przejęciem Katie Bell.
Gryfonka miała rację. Od teraz mój
patronus przybierający postać Harry’ego Pottera miał zostać dowodem tej miłości.
- Dobra, wystarczy tego gadania.
Lepiej wracajmy do ćwiczeń – wtrącił się Ron, patrząc na mnie dziwnie. Czyżby
dzięki temu w końcu miał uwierzyć w moje szczere intencje wobec Harry’ego?
Członkowie GD rozeszli się na swoje stanowiska, a ja spojrzałam na
Harry’ego, który wciąż stał tam gdzie wcześniej. Nasze oczy spotkały się na
moment. Ku mej uldze na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Odwzajemniłam to,
a Potter bez słowa kiwnął tylko głową i odszedł w stronę innych zebranych, aby dawać
kolejne wskazówki dotyczące zaklęcia Patronusa.
Wtedy przypomniałam sobie sny,
które nawiedzały mnie nawet po kilka razy w miesiącu podczas nauki na czwartym
roku**. Pierwszy raz w Hogwarcie. Draco uważał, że najwyraźniej ten dzień
musiał mieć jakieś ogromne znaczenie. Miał rację.
Pierwszego września tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku jedenastoletni Harry Potter
nieświadomie został moim straźnikiem. Pomimo nienawiści jaką go wtedy darzyłam.
CDN.
*Kiedyś na Internecie przeczytałam wzmiankę, że w bardzo rzadkich przypadkach patronus może przybrać postać człowieka, ale potem zagubiłam ją gdzieś. Nawet jeśli w rzeczywstości nie może - to przecież tylko opowiadanie fan fiction. :)
**Po przypomnienie proszę wrócić do Rozdziału 1 pt. Powrót dziedzica.
**Po przypomnienie proszę wrócić do Rozdziału 1 pt. Powrót dziedzica.
__________
Pisanie tego rozdziału poszło mi gładko, bo Pani Wena wpadła sobie na herbatkę, ale poprawianie dłużyło się w nieskończoność. W końcu udało się, a owocem tego jest również mała niespodzianka w zakładce ''zapowiedź''. :)
Jak pewnie zauważyliście, od tego rozdziału opisuję Hermionę (oraz ewentualnie Malcolma i Elizabeth) w narracji pierwszoosobowej, a resztę bohaterów w narracji trzecioosobowej. Przepraszam za tę niekonsekwentność, ale mam dość po trzech latach od założenia HRP i uznałam, że łatwiej będzie mi pisać tak, a nie inaczej. Lubię zmiany. :)
Egzamin z angielskiego napisany (pewnie obleję) i koniec szkoły, ale co z tego skoro wczoraj na ognisku urodzinowych mojej mamy skręciłam sobie nogę w kostce (first time in my fucking life!). Na ostrym dyżurze dowiedziałam się, że mam łykać paracetamol. Umierającemu też pewnie przepisaliby to samo. Brak mi słów na Brytyjski NFZ. Siedzę teraz jak ten debil z wyprostowaną nogą w bandażu i kwiczę, a jak chcę zejść po schodach to muszę zjeżdżać na tyłku. Fajnie, że przez to musiałam przesunąć szkolenie do pracy i zacznę dopiero minimalnie za dwa tygodnie, a nie za tydzień. Od teraz nienawidzę Brytyjskiego NFZ i Brytyjskiej trawy, na której się wywaliłam. -.-
Do zobaczenia niebawem,
Wasza Alex
Pierwsza :P
OdpowiedzUsuńRozdział świetny i lepszy chyba jeszcze bardziej dlatego, że musiałam tyle ne niego czekać :P. Już nie mogę się doczekać kolejnego. Ogl świetnie piszesz i podziwiam to, że masz taką wyobraźnię aby to wszytko wymyśleć ;D
Alex, ten rozdział powalił mnie na kolana. Jest mega :) Super, fantastyczny :)Ah, a opisywanie Hermiony w narracji pierwszoosobowej mile mnie zaskoczył :) Ah, jesteś wielka :) Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńKarolina J
Świetny rozdział :) ale z drugiej strony chciałam bym, żeby Draco i Hermiona znów byli razem :D ale to niemożliwe :*
OdpowiedzUsuńMasz talent do pokazywania charakteru myśli i uczuć bohaterów. Twoje postaci żyją własnym życiem i przez to są takie szczere, takie prawdziwe. Świetnie opisujesz sytuacje i miejsca. Ten rozdział był tak ciekawy, wciągający i świetnie napisany że czytało się go świetnie. Masz świetny pomysł na to opowiadanie. Wzmianka o patronusie Mionki jest świetna to ten dowód jej miłości do Harrego ahh <3 a Romowi musiało zrobić się głupio Hehe ;*
OdpowiedzUsuńTen rozdział był nie ziemski, romanse mnie naprawdę wzruszają i je nawet lubię...
OdpowiedzUsuńTwoja nie fanka nr. 1 I.K
P.S. Mam jedno pytanko jakim cudem się nie pogubiłaś w czasach , ja bym się w tym zagmatwała...
Nie musze nic pisac, bo wczesniejsi czytelnicy zrobili to za mnie. Popieram wszystkie komentarze. Twoja fanka, buziaczki :-*
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu! Normalnie, rozbrajasz mnie z każdym swoim rozdziałem. Przeczytałam wszystkie i chodzę teraz uśmiechnięta od ucha do ucha, a jak siedzę to podryguję nogą. ;) Zrobiłaś coś, czego nikomu nie udało się zdziałać.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą - jestem bardzo ciekawa (taka moja natura), skąd wzięłaś pomysł na wprowadzenie do opowiadania duchów Elizabeth i Malcolma. Mistrzowskie zagranie.
Ach, oczywiście największym plusem tego opowiadania jest to, że traktuje o miłości Hermiony i Harry'ego. Uwielbiam tą parę i uważam, że tak powinien skończyć się Harry Potter... :)
Pozdrawiam,
Eileen
Biedna Alex ale rozdzial swietny
OdpowiedzUsuń