~*~
Nie ma nic bardziej zawikłanego,
niż ścieżki ducha.
- Elias Canetti
Pani Pomfrey wypuściła ją ze
szpitala już po godzinie. Hermiona czuła się o wiele lepiej, lecz ciągle
myślała o Potterze.
Pomógł jej, nie traktował tak jak wcześniej, a ona musi odpłacać mu się
szpiegowaniem dla Voldemorta. Bolało ją to, cholernie bolało.
Powolnym krokiem przeszła przez korytarz, mijając wieżę Krukonów. Nigdy
nie szła tędy. Może tą drogą dojdzie szybciej do Pokoju Wspólnego? Zawsze warto
sprawdzić.
Nagle nieopodal ujrzała ducha. Błąkał się samotnie po korytarzu, wydając
z siebie ciche jęki. Hermiona rozpoznała w nim Szarą Damę – ducha Ravenclawu.
Co prawda, nigdy nie spotkała się z nią osobiście, lecz słyszała w opowieściach.
Smukła kobieta miała na sobie długą pelerynę do ziemi, a jej włosy
sięgały do pasa. Kiedyś musiała być piękna, ale również wyniosła i dumna. Jej
wyraz twarzy mówił, że musiała być zagubiona. Ze spuszczoną głową błąkała się
po korytarzu, szlochając cicho.
- Przepraszam, czy wszystko dobrze, Szara Damo? – wyszeptała Hermiona,
spoglądając na ducha niepewnie.
Kobieta podniosła wzrok i spojrzała na nią. Jej oczy świdrowały ją
niebezpiecznie, a Riddle zamarła w bezruchu. Po co w ogóle się odzywała? Na twarzy
Szarej Damy pojawiło się niemałe zdumienie, ale i szczęście.
- T-to niemożliwe – wyjąkała, brnąc w jej stronę. – T-ty żyjesz! Jak to
możliwe? Minęły tysiące lat – jęknęła.
- Nie rozumiem – wyszeptała zdezorientowana Hermiona.
- E-Elizabeth… Malcolm szuka cię od wieków. William tak bardzo za tobą tęsknił.
Za wami… – wymamrotała Szara Dama, dotykając przezroczystą dłonią jej policzka.
Riddle zadrżała, czując chłód roznoszący się po jej ciele.
- Szara Damo, chyba mnie z kimś pomyliłaś. Nie jestem żadną Elizabeth. Mam na
imię Hermiona, Hermiona Riddle.
Była co raz bardziej zestresowana zachowaniem ducha.
- Riddle? – wyszeptała zszokowana kobieta, zakrywając usta dłonią. – Jesteś
dzieckiem Toma Riddle’a? – Hermiona uniosła brwi. Skąd ten duch o tym wie?!
- Tak, a bo co? – mruknęła. Szara Dama jęknęła, cofając się.
- Nie… On wywodził się od Gauntów, od Nicholasa. c
Cichy szloch rozniósł się echem po korytarzu, a duch zaraz zniknął w
popłochu za zakrętem, zostawiając osłupiałą dziewczynę na środku korytarza.
~*~
- Potomkowie Slytherina – szepnęła, a po chwili już weszła do Pokoju
Wspólnego.
Ciągle zastanawiała się nad dziwnym zachowaniem Szarej Damy. Co to za
Elizabeth, z którą duch ją pomylił? Co za Malcolm i William?
Było już późno, więc niedziwne było, że pomieszczenie opustoszało. Już
chciała zrobić krok do przodu, aby udać się do swojego dormitorium, gdy
usłyszała głos dochodzący z fotela przy kominku.
- Myślałem, że nie wrócisz tylko zostaniesz w szpitalu do rana.
Draco podniósł się z siedzenia i spojrzał na nią. Odwróciła wzrok.
Jeszcze tego tu brakowało.
- Pani Pomfrey wypuściła mnie wcześniej. Jestem zmęczona. Dobranoc – mruknęła i
już chciała odejść, gdy Malfoy ją zatrzymał. Złapał za nadgarstek i przyciągnął
do siebie.
- Długo jeszcze będziesz się na mnie gniewać? – wymamrotał.
Czuła jego oddech na swojej twarzy. Przymknęła powieki czując jak
chłopiec muska jej skroń.
- Draco, proszę. Zostaw mnie w spokoju raz na zawsze.
Nie miała siły wyrywać się i uciekać. To i tak byłoby bezsensu.
- Nie mogę cię tak po prostu zostawić – jęknął. – Zakochałem się w tobie,
rozumiesz? Zawsze coś do ciebie czułem, ale nigdy nie byłem pewny co to
właściwie jest – wyszeptał.
- A ja zawsze traktowałam cię jedynie jako najlepszego przyjaciela. Nigdy nic
do ciebie nie czułam – odparła, spuszczając wzrok.
- Hermiono – wyszeptał z żalem, ujmując jej twarz w dłonie tak, że zmusił ją
tym do spojrzenia mu w oczy.
- Ja nie potrafię kochać, rozumiesz? – wyszeptała. – Nie wiem co to znaczy.
Jestem taka sama jak mój ojciec. Niczego nie warta – załkała i uciekła do
swojego dormitorium.
Uczucie bezsilności i beznadziejności wypełniło ją całą. Miała już tego
wszystkiego dosyć. Dosyć tej głupiej rzeczywistości.
Mimo woli pomyślała o Potterze… Musi jutro z nim porozmawiać. Musi...
Weszła do dormitorium. Milicenta i Pansy już spały. Dziewczyna
westchnęła cicho, szybko umyła się i ubrała w piżamę. To był bardzo długi
dzień, więc czas na trochę wypoczynku.
~*~
Stała na sporym podeście. Ubrana w białą suknię ślubną ściskała w
dłoniach wianek kwiatów. Starszy mężczyzna, który po ubraniu wyglądał na
księdza, trzymając w ręku Biblię, uśmiechnął się do niej.
Naprzeciw siebie ujrzała czarnowłosego mężczyznę. Ubrany w czarną szatę
wyjściową, uśmiechnął się do niej nerwowo. Był spięty, to było widać. Ujął jej
dłonie, a ksiądz przemówił.
- Czy ty, Elizabeth, bierzesz sobie za męża tego o to Malcolma i ślubujesz mu
miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz go, aż do
śmierci?
Spojrzała w zielone oczy mężczyzny stojącego naprzeciw i wyszeptała
bezmyślnie.
- Tak.
- Czy ty, Malcolmie, bierzesz sobie za żonę tę o to Elizabeth i ślubujesz jej
miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz jej, aż do śmierci?
Malcolm uśmiechnął się delikatnie, ściskając jej dłonie mocniej.
- Tak.
- Ogłaszam was mężem i żoną! Możecie się teraz po bożemu pocałować – szepnął z
uśmiechem ksiądz.
Czarnowłosy mężczyzna pochylił się nad nią i zanurzył się zachłannie w
jej wargach. Te same hipnotyzujące usta... Oddała się im bezwiednie.
- Tak bardzo cię kocham, moja piękna Elizabeth…
Otworzyła gwałtownie oczy. Leżała dalej w swoim łóżku, a po jej
twarzy płynęły stróżki potu. Odetchnęła głęboko. To tylko sen.
Wsparła się na łokciach i spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia nad
ranem. Znów westchnęła ciężko i po chwili dostrzegła przezroczystą postać
unoszącą się w powietrzu przy jej łóżku.
Nie udało się jej krzyknąć, gdyż w jej gardle stanęła gula. Bała się
ruszyć, a postać dalej nie znikała.
Mężczyzna – jak się domyśliła – przesunął się bliżej jej łóżka i
pochylił nad nią. Opadła na pościel sparaliżowana. Duch kogoś jej przypominał.
Czy to nie ten mężczyzna, z którym ''brała'' ślub we śnie? Czy to nie owy
Malcolm? Tylko dlaczego uderzająco przypominał jej Pottera?
- Malcolm? – wyszeptała ze strachem.
- Poznałaś mnie. – Cichy, nieobecny szept przyprawił ją o gęsią skórkę. –
Elizabeth, moja piękna Elizabeth. Tak długo cię szukałem. Całe dziesięć wieków.
– Dotknął dłonią jej policzka. Poczuła, jakby zanurzyła go w kuble zimnej wody.
- Tylko, że ja nie mam na imię Elizabeth. Jestem Hermiona – wyszeptała. Jego
oczy zwęziły się.
- Hermiona? – powtórzył. – Ta Hermiona, o której mówiła Helena? Ta Hermiona,
która wywodzi się z gałęzi tego perfidnego gnoja Nicholasa?
Zamarła. O co w tym wszystkim chodzi? Co za Helena?! Co za Nicholas?!
- Kim jest Nicholas? O czym ty mówisz? – wyszeptała.
- Nicholas Slytherin. Zawszony brat Elizabeth – warknął. Zamarła. Znała to
nazwisko.
- Slytherin? Słyszałam o Salazarze Slytherinie. Był jednym z założycieli
Hogwartu. – Co tu się dzieje?! Malcolm skrzywił się.
- Salazar był moim teściem. Ojcem Elizabeth i Nicholasa – wycedził.
- C-co? – zamarła. – Jak to?
Malcolm nie odpowiedział. Po prostu rozpłynął się. Osłupiała pozostała w
tej samej pozycji. Miała mętlik w głowie. Jedno było jednak pewne. Musi
dowiedzieć się jak najwięcej o związku niejakiego Malcolma i Elizabeth
Slytherin…
~*~
Mieszała beznamiętnie łyżką w swojej owsiance, wpatrując się w swój nowy
plan lekcji. Pierwsza Obrona Przed Czarną Magią z nowym nauczycielem. Cudnie.
Skrzywiła się. Kilka krzeseł od niej siedziała cała jej ''stara''
paczka. Śmiali się z czegoś nie zwracając na nią większej uwagi. Czuła tylko
jak Draco rzuca jej czasem ukradkowe spojrzenia. Starała się na niego nie
patrzeć.
Czemu jej życie musiało przewrócić się tak do góry nogami? Przypomniała
sobie nocną rozmowę z duchem Malcolma. Świetnie. Do końca zbzikowała. Po
lekcjach musi iść do biblioteki i dowiedzieć się więcej na ich temat.
Złapała swoją torbę i ruszyła na pierwszą lekcję.
~*~
Nauczycielki jeszcze nie było, więc wszyscy beztrosko śmiali się,
puszczając po klasie papierowe samolociki. Usiadła w ostatniej ławce i
wypakowała książki. W tym samym momencie po klasie rozniósł się krzyk.
- SPOKÓJ! – Hermiona zamarła, jakby przez chwilę słyszała swojego
ojca. Odwróciła się, a wszyscy inni również to uczynili. Starsza
kobieta, wyglądająca jak różowa ropucha, uśmiechnęła się do nich krzywo. –
Dzień dobry, dzieci. – Nikt nie odpowiedział. – Zaliczenie Standardowych
Umiejętności Magicznych, SiUM, potocznie zwanych jako Sumy – mówiła kobieta,
przechodząc przez klasie, wypisując przy tym różdżką na tablicy wcześniej
wypowiedziane słowa. Odwróciła się w ich stronę i uśmiechnęła. – Pracujcie
pilnie, a otrzymacie nagrodę. Lenie i nieroby poniosą tego przykre konsekwencje
– zaśmiała się piskliwie.
Hermiona skrzywiła się. Co to za baba?
Czarownica machnęła różdżką, a książki stojące na stoliku koło niej
rozdały się po klasie. Jedna z nich upadła na ławkę Riddle’ówny. Spojrzała na
jej okładkę i skrzywiła się. Plastuś? Przejrzała pośpiesznie książkę. Czemu
nigdzie nie znalazła ani jednej wzmianki o użyciu zaklęć obronnych? Podniosła
rękę.
- Słucham, panno…? – Nauczycielka spojrzała na nią wyczekująco. Wszyscy w
klasie na nią spojrzeli.
- Riddle – odparła spokojnie Hermiona. – Czy w tej książce jest coś o użyciu
zaklęć obronnych?
- O użyciu zaklęć? – prychnęła kobieta. – Nie sądzę, aby używanie zaklęć było
potrzebne na moich zajęciach.
- A co, jeśli ktoś nas zaatakuję?
Teraz odezwał się Potter siedzący w pierwszej ławce. Dopiero teraz go
zauważyła. Poczuła ciarki przechodzące przez jej ciało. Sama nie wiedziała
czemu.
- Ktoś was zaatakuje? – powtórzyła Dolores Umbridge. Hermiona dowiedziała się
tego, gdyż na tablicy pojawił się taki napis. – A kto chciałby zaatakować takie
dzieciaczki jak wy? – spytała, stając przed Potterem.
- No nie wiem, może Lord Voldemort?
Wszyscy w klasie zamarli. Riddle złapała się kurczowo ławki. Wspomnienie
o ojcu zakuło ją boleśnie. Umbridge również zamarła. Zadrżała i wyszeptała.
- Moi drodzy, ktoś próbuję wam wmówić, że pewien czarnoksiężnik powrócił zza
grobu, ale to wcale nie jest prawda!
- Właśnie, że prawda! Widziałem go, walczyłem z nim!
- Szlaban, panie Potter!
I wtedy Hermiona straciła panowanie nad sobą. Jak ona śmie temu
zaprzeczać? Wmawiać Potterowi, że to nie prawda?!
- Każe go pani tylko dlatego, że mówi prawdę, w którą pani nie chce uwierzyć?!
– krzyknęła, podrywając się z krzesła.
W klasie zapadła cisza, a wszyscy wlepili wzrok w nią. Harry zamarł,
wpatrując się w nią nieprzytomnie.
- Ty również uważasz, że ten czarnoksiężnik wrócił? – wyszeptała oniemiała
Umbridge.
Jej twarz pobielała, a od Riddle'ówny, aż tryskała złość. Nigdy nie
czuła jeszcze takiej furii. Sama nie wiedziała co się z nią dzieje.
- Oczywiście, że tak! Myśli pani, że Cedrik Driggory umarł na własne życzenie?!
- Cedrik Driggory umarł w skutek zbiegu okoliczności – wycedziła przez zęby.
- Jak pani śmie?! – Brązowowłosa nie kryła oburzenia.
- Voldemort go zabił! Pani doskonale o tym wie! – Teraz Potter podniósł się z
krzesła.
- DOSYĆ! Dosyć! – wrzasnęła kobieta. – Pan Potter i panna Riddle zjawią się u
mnie po zajęciach – zaśmiała się piskliwie.
Szlaban z Potterem? Wspaniale…
~*~
To był chyba najgorszy dzień w jej życiu. Ciągłe spojrzenia, tych z
którymi miała Obronę Przed Czarną Magią, były nie do zniesienia.
Weszła do klasy Umbridge wzdychając cicho. Nie zniesie nie wiadomo jak
długiego czasu z Potterem w jednym pomieszczeniu. Nie była do tego zdolna…
Weszła po schodkach do gabinetu nauczycielki i zapukała. Usłyszała tylko
krótkie ''proszę''.
Po chwili znalazła się w środku i aż ją zemdliło. Wszystkie ściany były
pokryte różową farbą, a wszędzie indziej można było dostrzec wiszące talerzyki
z postaciami kotów.
Profesorka siedziała za biurkiem. Przy stoliku obok dostrzegła Pottera.
Mimowolnie poczuła na jego widok przyjemną falę gorąca przepływającą przez jej
ciało. Mimo zastrzeżeń spotkanie go uspokoiło ją. Skarciła się za to w myślach.
- Panna Riddle, świetnie – Umbridge uśmiechnęła się piskliwie. – Niech panna
usiądzie obok pana Pottera.
Hermiona niepewnie usiadła koło czarnowłosego chłopca. Była pewna, że na
nią spojrzał, ale starała się na niego nie patrzeć. Przed sobą ujrzała kawałek
pergaminu i pióro. I to ma być szlaban Dolores Umbridge? Przepisywanie? Phi!
Kobieta stanęła naprzeciw nich.
- Trochę sobie dzisiaj popiszemy. Proszę pisać na tym oto pergaminie ''Nie będę
opowiadać kłamstw’’. – Ona i Harry równocześnie unieśli głowy.
- Ile razy? – W głosie Pottera wyczuła nutkę bezsilności.
- Tyle, abyśmy mieli pewność, że to przesłanie dobrze wsiąknie – uśmiechnęła
się kobieta i odwróciła w stronę okna.
- Nie dostaniemy atramentu? – spytała niebieskooka, widząc brak tego przyboru.
- Nie będzie wam potrzebny – odparła profesorka, nie odwracając się.
Riddle spojrzała pytająco na towarzysza. Ten wzruszył ramionami, więc
zaczęła skrobać na pergaminie następujące słowa Nie będę opowiadać kłamstw.
Nie minął moment, a owe wyrazy boleśnie wydziergały się na jej dłoni. Zasyczała
z bólu. Spojrzała na Pottera, z nim było podobnie. Tego była już przesada...
~*~
- Wstrętna, stara, różowa ropucha – wycedziła, gdy
szli razem pustym korytarzem. Jej dłoń krwawiła, Harry’ego też. – Musimy iść do
Dumbledore’a – warknęła, zatrzymując się.
- Zwariowałaś? – Potter również zatrzymał się i odwrócił. – To co tu się dzieje
nie jest normalne! Nic nie rozumiesz – wycedził.
- Odbywałam karę z tobą, bo stanęłam w twojej obronie. Rozumiem więcej niż ci
się wydaje.! Czujesz się samotny, ja też…
Poczuła się lżej, gdy to z siebie wyrzuciła. Harry zarumienił się i
spuścił głowę.
- Przepraszam. Ostatnio nie jestem sobą – usłyszała jego szept. Nie miała
pojęcia co ją kierowało. Podeszła do niego i dotknęła niezranioną dłonią ramię
chłopca.
- Nie martw się. – Zamarła. Co ona wygaduje?! Pociesza Harry’ego Pottera?!
Czarodziej podniósł wzrok i spojrzał w jej oczy. Ich zieleń pochłonęła ją w
całości.
- Ty chyba też ostatnio nie jesteś sobą – zauważył. – Prawdziwa Hermiona Riddle
raczej nigdy nie powiedziałaby mi, abym się nie martwił. – Uśmiechnęła się
blado.
- A może po prostu nigdy nie miałeś z nią do czynienia? Może po prostu tamta
Hermiona Riddle była zwykłą maską? – wyszeptała.
- To zawsze było moim małym marzeniem, wiesz? – mruknął.
Wpatrywała się w niego zdziwiona. Co miał przez to na myśli? Ich oczy
dalej zapatrzone w siebie... Czując jak robi się jej gorąco, odwróciła się
zdezorientowana. Co się z nią dzieje?
- Dziękuję za to co zrobiłeś wczoraj. Równie dobrze mogłeś mnie tam zostawić.
Tyle krzywd wyrządziłam tobie i twoim przyjaciołom przez te lata… – wyszeptała,
odsuwając się od niego. Harry uśmiechnął się blado.
- Nie ma za co. Nie przejmuj się Ronem. Ma już swoje uprzedzenia – rzekł.
- Ma prawo – westchnęła cicho.
- Ej.
Uniósł jej podbródek. Czując ciepło jego palców mimowolnie zadrżała.
Właśnie ją dotykał, właśnie dotykał…
- Teraz ty się nie martw – uśmiechnął się. Odwzajemniła delikatnie gest.
- Powinniśmy zająć się naszymi dłońmi. Znam pewne proste, przydatne zaklęcie –
powiedziała.
CDN.
Waaaa *>* Wyczuwam intrygujący romans w powietrzu .... :D
OdpowiedzUsuńJa tak samo ;~D
UsuńAlex, ty zdolna dziewczyno! ♡
OdpowiedzUsuń