~*~
Udawaj, że się
szanujesz,
a będziesz szanowany.
— Aleksander Dumas
Jej serce zabiło mocniej, a ciało zdrętwiało. Nieracjonalny strach przed
spotkaniem z ojcem wrócił do niej ze zdwojoną siłą. Już teraz? Już dzisiaj o
zmierzchu? Czy to nie za szybko? Jej głowę zasypywała masa pytań, na które
niestety nie znała odpowiedzi.
- C-co? – szepnęła. – Już dz-dzisiaj?
- Tak – uśmiechnęła się szeroko ciotka Bellatriks, ujmując jej twarz w dłonie.
– Czy to nie wspaniałe? Czarny Pan nie może doczekać się spotkania z tobą – dodała.
- Ale... Ja nie wiem, gdzie on teraz jest...
Dziewczyna usilnie szukała wymówki, co do tego spotkania... Nie była
jeszcze na to gotowa... Nie wiedziała, że ojciec tak szybko zażyczy sobie
spotkania.
- O to się nie martw – pocieszyła ją Bellatriks dalej się uśmiechając. – Pójdę
tam z tobą. Lucjusz musi załatwić kilka spraw w Ministerstwie.
- Jasne – wymamrotała, a ciężka gula stanęła jej w gardle. To będzie bardzo
długi dzień...
~*~
- Boję się – szepnęła dziewczyna, gdy wraz z Draconem siedzieli w jego
sypialni. Chłopak opadł niedbale na łóżko i westchnął cicho.
- Czego? – spytał, gdy usiadła mu na kolanach.
- No wiesz... – mruknęła, oplatając dłońmi jego kark. - Nie widziałam ojca
przez prawie trzynaście lat. Co ja mu powiem? Co ON mi powie? – wymamrotała,
wtulając twarz w jego szyje. Od razu poczuła się lepiej.
Draco znów westchnął cicho i zatopił dłoń w jej włosach.
- Nie martw się. Na pewno będzie dobrze – pocieszył ją Malfoy, całując w czoło.
Wzruszyła leniwie ramionami i pozwoliła mu pocałować swoje usta.
Dobrze wiedziała, że każdy pocałunek z blondynem jest oszukany i
kłamliwy, ale chęć spróbowania czegoś nowego wygrywała nad rozsądkiem.
Chłopak musnął teraz ustami jej podbródek, a potem zjechał nimi do szyi.
Westchnęła z rozkoszą, ukrywając palce w jego blond czuprynie, a fala
podniecenia przepłynęła przez jej ciało. Zaśmiała się cynicznie, co zawsze
czyniła podczas takich pieszczot, a blondyn wczuł się jeszcze bardziej.
W tym samym momencie drzwi od pokoju otworzyły się, a stanęła w nich
oczywiście ciotka Bellatriks.
- Hermiono, musimy się już zbierać... – zaczęła, lecz po chwili zamarła widząc
ją i Dracona.
Hermiona zagryzła wargi widząc ją kontem oka, aby powstrzymać wybuch
śmiechu, a Draco szybko odsunął się od niej. Wolała teraz nawet nie widzieć
miny ciotki.
Po chwili westchnęła rozbawiona i odwróciła głowę. Lestrange stała w
drzwiach oszołomiona, a jej usta rozwarły się delikatnie.
- Już idę, ciociu – rzekła spokojnie dziewczyna, musnęła na ostatnią sekundę
usta swojego chłopaka, po czym wstała z jego kolan i otrzepała się. Podeszła
potem uśmiechając się dalej do oszołomionej Bellatriks i wyszła z
pomieszczenia, a kobieta za nią.
- Hermiono – zaczęła, gdy drzwi zamknęły się za nimi. – Czy ty... Czy ty i
Draco...? – spytała niepewnie. Riddle uniosła brwi. Co to za głupie pytanie?
- Tak, a czy to coś złego? – spytała, krzyżując ręce na piersiach.
- Nie, skąd – uśmiechnęła się szeroko śmierciożerczyni. – Dobrze wybrałaś.
Czystokrwisty z dobrego domu – dodała.
Hermiona tylko kiwnęła głową i zeszła po schodach na dół. Czasami, ku
zdziwieniu samej sobie, zastanawiała się nad tym czemu oni ciągle patrzą tylko
na czystą krew...
~*~
- Długo jeszcze? – jęknęła Riddle, gdy wraz z ciotką szły już piętnastą minutę
długą, wiejską szosą.
- Już niedaleko – odparła spokojnie Bellatriks.
- Jakbyś nie mogła użyć teleportacji łącznej. Chyba jesteś czarownicą, która
może używać pełnoprawnej magii – jęknęła nieznośnie dziewczyna, gdy skręciła za
ciotką w boczną drogę. Ta podróż już ją nużyła.
- Nie do końca – odparła kobieta. – Gdybym użyła teleportacji łącznej z
uczennicą Hogwartu pod opieką Ministerstwo mogłoby mnie szybko namierzyć –
dodała. Hermiona westchnęła ciężko. Ojciec też sobie znalazł kryjówkę, gdzieś
na końcu świata...
W tym samym momencie minęły tablicę z napisem Little Hangleton, a
ciotka Bellatriks zawołała uradowana.
– Och, to tam!
Wskazywała na wielki dom stojący na zboczu, jakieś pięćset metrów od
nich. Na jego szczycie paliło się światło. Riddle przełknęła ślinę.
Tam? Jej ojciec ukrył się w jakimś zwykłym, mugolskim domu?
Najgroźniejszy czarnoksiężnik wszech czasów? Phi.
Przeszły jeszcze trochę i stanęły przed wielką bramą pokrytą bluszczem.
Serce Riddle’ówny waliło jak młot, a ręce zdrętwiały.
W tym samym momencie słońce zastąpił zmierzch, a Bellatriks zadzwoniła
mugolskim domofonem, który wisiał obok bramy. Hermiona uczyła się o tym
plugawym urządzeniu na lekcji mugoloznawstwa.
Dostrzegła po chwili drobny napis na nim, wypisany finezyjnym pismem Riddle.
Przełknęła ślinę. Jej nazwisko...
Wtedy usłyszała męski głos dochodzący z domofonu.
- T-tak?
Bellatriks pochyliła się nad tym mugolskim wynalazkiem i szepnęła, jakby
ktoś nieproszony miał ją usłyszeć.
- Glizdogonie, to ja Bellatriks. Przyprowadziłam córkę Czarnego Pana.
Brama otworzyła się natychmiast wpuszczając ją i ciotkę na wielkie
mroczne podwórko. Przeszły przez nie kierując się w stronę wielkiego budynku.
Większość ścian domostwa była okryta bluszczem, tak jakby przez bardzo
długi czas nikt w nim nie mieszkał.
Podeszły do starych, frontowych drzwi, a ciotka zapukała w nie donośnie.
Po kilku sekundach oczekiwania podwoje otworzyły się delikatnie, a w szparze
pomiędzy nimi, a framugą ukazał się mały, gruby człowieczek o mysich włosach.
Przypatrywał się im przez chwilę.
- Gilzdogonie – szepnęła Bellatriks.
Mężczyzna otworzył drzwi szerzej, po czym utkwił oczy w Hermionie. Po
chwili ciszy...
- O pani – jęknął, padając przed nią na kolana. Dziewczyna przypatrywała mu się
zdziwiona. Co on wyprawia?!
- Bez scen, Glizdogonie – warknęła ciotka. – Przyszłyśmy do Czarnego Pana –
dodała.
- Ach, tak! Proszę – wymamrotał dalej przypatrując się z uwielbieniem
Hermionie.
Poczuła się trochę głupio pod tym wzrokiem. Po chwili weszły z ciotką do
środka, znajdując się w ciemnym przedsionku. Dziewczynę aż przeszły
ciarki.
Korytarz oświecała tylko delikatna poświata pojawiającego się na niebie
księżyca, którego blask wpadał przez okno.
Ruszyła za Bellatriks, weszły po długich schodach na górę, znajdujących
się na prawo. Bała się koszmarnie. U szczytu skrzypiących stopni usłyszała
głosy dochodzące z jednego z pokoi.
- Cudownie! Potter zwiał! Trzeba znaleźć inny sposób, aby go dorwać.
Ciotka zapukała do pomieszczenia, z którego owe głosy dochodziły.
- Wejść! – odpowiedział jej chłodny głos przez, który Hermionę przeszły ciarki.
Był taki zimny, bez jakiegokolwiek uczucia.
Bella pchnęła drzwi i weszła do środka, a dziewczyna za nią. Serce
waliło jej jak oszalałe, a nogi odmawiały posłuszeństwa. To już zaraz.
- Panie – szepnęła nieśmiało Bellatriks.
Pomieszczenie oświetlał tylko blask płomieni z kominka. Trzech mężczyzn
w maskach, którzy stali pod ścianą, spojrzało na przybyłych z zainteresowaniem.
Poczuła się głupio pod ich wzrokiem.
- Bellatriks.
Ten sam zimny, męski głos, który zaprosił ich do środka, rozniósł się
echem po pomieszczeniu. Przez ciało Hermiony przeszły ciarki, tym razem ze
zdwojoną siłą, ponieważ owy głos słyszała wyraźniej i intensywniej.
- Jesteś w końcu.
- Wybacz, panie – załkała nagle ciotka i padła na kolana koło fotelu, który
stał przy kominku. – Chciałam użyć Teleportacji Łącznej, ale gdybym
teleportowała się z twoją córką pod opieką Ministerstwo szybko, by mnie
namierzyło – łkała.
Hermiona jeszcze nigdy nie widziała ciotki tak komuś posłusznej. Jednak
Lorda Voldemorta najwidoczniej nie obchodziło nic, oprócz jednego.
- Przyprowadziłaś ją? Przyprowadziłaś moje dziecko? – Serce Riddle’ówny zabiło
mocniej.
- Tak, panie. Zobacz – wymamrotała ciotka, odwracając głowę w jej stronę.
Postać siedząca w fotelu również się odwróciła. Czerwone oczy spotkały
się z niebieskimi. Jej oddech przyspieszył.
Wysoki mężczyzna, o bladej jak ściana cerze, posiadający dwie szparki
zamiast nosa, tak jak wąż, podniósł się z fotela. Nie miał włosów. Był odziany
w czarną, długą pelerynę. Hermiona zamarła.
Jej dziecięce pragnienie, które tłumiła w sobie przez lata, a którym
było spotkanie ojca, spełniło się. Pożerała wzrokiem każdy fragment twarzy
swojego ojca tak, jakby to miało zwrócić jej całe trzynaście lat wychowywania
przez przyszywaną ciotkę – śmierciożerczynię.
- Jakbym widział mieszankę siebie i Jean Masen – szepnął nagle Lord Voldemort,
wpatrując się w nią nieprzytomnie.
- Jean Masen? – powtórzyła, zdziwiona tym nagłym wystąpieniem, Hermiona,
odzyskując przy tym chwilowy brak czucia w całym ciałem i władzę nad głosem. A
któż to taki ta Jean Masen?
Czarny Pan spojrzał na Bellatriks, która spuściła wzrok.
- Jean Masen była twoją matką – odrzekł mężczyzna. Dziewczyna pobladła jeszcze
bardziej. Jean Masen. Jej matka nazywała się Jean Masen.
- Rozumiem.
Nie była w stanie powiedzieć, czegokolwiek innego. Gula w jej gardle
wzmocniła się.
- Ostatni raz widziałem cię, gdy miałaś rok – ciągnął Voldemort. – Gdy
zostawiłem cię pod opieką Bellatriks, by wyruszyć w podróż, aby zabić... –
zaczął, ale Hermiona wymownie mu przerwała.
- Harry’ego Pottera. Tego nic nie wartego mieszańca.
Myśl o Potterze od razu popsuła jej humor. Ojciec uśmiechnął się
ironicznie.
- Widzę, że miałaś okazję go poznać – rzekł.
- Nie raz. Ostatnio McGonagall kazała mi z nim siedzieć na Transmutacji –
poskarżyła się z wyrzutem. Napięcie minęło. Voldemort uniósł brwi.
- Uczysz się z Potterem?
- Tak. Jesteśmy razem w klasie. On w Gryffindorze, a ja w Slytherinie –
powiedziała spokojnie.
- Jesteś w Slytherinie? – powtórzył z dumą mężczyzna. Kiwnęła głową.
Czarny Pan nagle ruszył ku niej, a ona, zszokowana tym gestem, znalazła
się w jego ramionach. Jej blady policzek przywarł do jego piersi.
- Moja jedyna córeczka. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Już nic nas nie rozdzieli
– usłyszała jego szept przy uchu. Uśmiechnęła się delikatnie.
Błogie szczęście, że właśnie w tym momencie tuli się do własnego ojca,
rozeszło się po niej lawinami.
- Też za tobą tęskniłam – wyszeptała, odsuwając się od niego. – Tato – dodała
ciszej. Voldemort uśmiechnął się.
~*~
- Pozwól, że przedstawię ci moich popleczników – rzekł Czarny Pan, wskazując
dziewczynie owych ludzi w maskach stojących pod ścianą. – Rookwood – rzekł,
wskazując na pierwszego z prawej. – Pracuje w Ministerstwie Magii, w
Departamencie Tajemnic – dodał. Mężczyzna skłonił się jej nisko. Uśmiechnęła
się ironicznie, gdyż traktują ją jak królową. – Crabbe i Goyle – dodał
Voldemort, wskazując na kolejnych dwóch mężczyzn.
- Goyle? – powtórzyła Hermiona unosząc brwi. – Jesteś ojcem Gregory’ego
Goyle’a? – spytała. Mężczyzna zamarł.
- T-tak – usłyszała jęk śmierciożercy.
- Znasz go? – spytał Hermionę ojciec.
- Tak. Chodzę z nim do klasy. Ostatnio splunął mi pod nogi, więc potraktowałam
go za to Berqualite’m. I co? Zeszły już mu pryszcze? – spytała
ironicznie śmierciożercę.
- N-nie – jęknął przerażony mężczyzna. – Jest teraz w Mungu.
- Przepraszam bardzo, czy ja się przesłyszałem?! – wściekły krzyk ojca rozniósł
się po pomieszczeniu. Goyle przywarł do ściany przerażony, a Crabbe i Rookwod
spojrzeli na niego rozbawieni. – TWÓJ plugawy syn splunął MOJEJ córce pod nogi?!
- Voldemort przyłożył różdżkę do gardła Goyle’a, a ten zamarł wystraszony. –
Niech zdechnie w tym Mungu, bo jak nie to osobiście się nim zajmę – wywarczał.
- P-porozmawiam z nim. To się więcej nie powtórzy, panie – jęknął mężczyzna.
- Na pewno się nie powtórzy – warknął Tom Riddle. – Rozkazuje wszystkim mieć
szacunek do mojej córki, taki sam jak do mnie. Jeśli dowiem się o jakimkolwiek
krzywym spojrzeniu, zginiecie szybciej niż wam się wydaje. A ty, Hermiono,
zostaniesz tutaj. Bellatriks zabierze z Malfoy Manor twoje rzeczy...
~*~
- Córeczko, chodź do mnie – rzekł spokojnie Voldemort, gdy stanęła przy jego
fotelu następnego dnia.
Nocowała w jednej z sypialni na piętrze, a było jej nawet wygodnie.
Wszyscy śmierciożercy usługiwali jej, jakby była największym guru. To było
super!
Ojciec objął ją w pasie tak, że po chwili siedziała na jego kolanach.
Uśmiechnęła się. Dalej nie mogła w to wszystko uwierzyć. Siedziała na kolanach własnego
ojca. Głupi Dumbledore. Jak śmiał twierdzić, że jej ojciec może być dla
niej potworem?
- Jak się czujesz? Wyspałaś się? – spytał.
- Tak, tato – rzekła. – A ty?
- Też czuje się dobrze. Wiesz, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać –
powiedział.
- Słucham.
- Nie widzieliśmy się ponad trzynaście lat. Opowiedz mi o sobie. Jaka jesteś,
co lubisz robić... – rzekł Voldemort.
- Ale... Ja za bardzo nie lubię opowiadać o sobie, tato – jęknęła cicho.
Taka była prawda. Nie umiała tego robić. Co niby miała mu powiedzieć? Że
nazywa się Hermiona Meropa Riddle, ma piętnaście lat i uczy się w Hogwarcie?
Przecież ojciec doskonale to wiedział.
- Spróbuj – zachęcił ją.
- Może lepiej będzie, gdy ty będziesz pytał mnie, o to co chciałbyś wiedzieć, a
ja będę ci odpowiadać? – zaproponowała.
- Dobrze – skapitulował. - No to powiedz mi na przykład... Hmm, uczysz się w
Slytherinie. Masz jakiś przyjaciół? Jakie masz stosunki z innymi uczniami? –
zapytał.
- No cóż... Ogólnie to wszystkie młodsze bachory się mnie boją. Wystarczy
tupnięcie obcasem, a dzieciak już zwiewa. Przyjaźniłam się z Pansy Parkinson i
Milicentą Bulstrode, ale Pansy się na mnie obraziła, a Milicenta stanęła po jej
stronie, odkąd zaczęłam chodzić z Draconem – ciągnęła dziewczyna. Voldemort
uniósł brwi.
- Z Draconem? – powtórzył zaskoczony. – Synem Lucjusza Malfoy’a?
- T-tak. To chyba nie problem? – zapytała szybko. Tego właśnie się obawiała. –
Jest przecież czystej krwi – dodała.
- Nie, nie – zaprzeczył nagle ojciec. - Po prostu jestem zaskoczony, że to
akurat jego wybrałaś. Tak, czystej krwi... Byłby idealny, gdyby jego ojciec był
wierniejszym sługą – zauważył.
- Ale może być? – zapytała z nadzieją.
- Tak, tak... Może – zamyślił się. – Ale mniejsza z tym. Powiedz mi więcej.
Masz w szkole jakiś wrogów? – spytał.
- Pottera i jego szajkę – odparła natychmiast. – Nienawidzę ich. Mieszańce,
zdrajcy krwi i szlamy – wymieniała z obrzydzeniem. Voldemort uśmiechnął się
ironicznie.
- Od razu widać, że jesteś moją córką. – Uśmiechnęła się. - A powiedz mi,
Potter na pewno się ciebie boi skoro jesteś moją córką, prawda? – zapytał.
Uniosła brwi.
- Potter nie wie, że jestem twoją córką – rzekła. – Ze szkoły wie o tym tylko
Draco. Dumbledore zabronił mi o tym mówić – dodała.
Voldemort nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią, a jego czerwone oczy
automatycznie zmieniły barwę na wściekło czarny. Zamarła. Nie wiedziała, czy ma
uciekać, gdzie pieprz rośnie, czy lepiej się nie ruszać. Jego blade policzki
nagle poczerwieniały, a on sam zaczął się trząść.
- Tato, wszystko dobrze? – spytała niepewnie. Wtedy z ust Lorda Voldemorta
wydobył się wrzask.
- CO?!
Mężczyzna poderwał się z fotela, zrzucając ją przy tym ze swoich kolan,
a ona zsunęła się na podłogę. - JAK... CO?! – ryknął, nawet nie zwracając na
nią uwagi i zaczął krążyć po pokoju. – DUMBLEDORE ZABRONIŁ CI MÓWIĆ, ŻE JESTEŚ
MOJĄ CÓRKĄ?! – wrzasnął.
Wtedy drzwi od pomieszczenia otworzyły się z hukiem, a do środka wpadło
kilku śmierciożerców z wyciągniętymi różdżkami w pogotowiu. Wściekły Riddle
spojrzał na nich i wycedził.
- Zjeżdżajcie stąd. Wszystko w porządku. Rozmawiam z córką. – Śmierciożercy
poczerwienieli na twarzach ze wstydu i wycofali się. – Zaraz, zaraz, spokojnie
– próbował uspokoić się i spojrzał na nią. – Dumbledore zabronił ci o tym
mówić? Nikt nie wie, że jesteś moją córką? Nikt nie wie kim naprawdę jesteś? –
pytał.
- Tylko Draco, no i oczywiście Dumbledore. Słyszałam coś od Dracona ostatnimi
czasy, że profesor Snape, jako opiekun naszego domu, też coś wie, ale nie
jestem pewna na w stu procentach – wymamrotała. Wtedy z ust Voldemorta wydobył
się syk. Przemówił w języku węży.
- Zabiję Dumbledore’a szybciej niż mu się wydaję... Jak śmiał? Zataić przed
światem pochodzenie mojej córki... Obłuda.
Zamarła, gdyż ojciec mówił w języku węży... To po nim odziedziczyła tę
cechę! Wtedy do pokoju wślizgnął się długi wąż, który przemówił.
- Życzę ci powodzenia. Akurat Dumbledore zaprosi cię spokojnie na herbatkę
do Hogwartu – wysyczał wąż.
Hermiona spojrzała na zwierzę czując złość. Co ten wąż sobie myśli? Po
chwili wysyczała w tym samym języku.
- Nie doceniasz możliwości mojego ojca.
Oczy węża zwróciły się ku niej, tak samo jak Voldemorta.
- Rozmawiasz w języku węży? – wysyczał Voldemort.
- Tak – syknęła, podnosząc się w końcu z podłogi. – Potter też to
potrafi. Udowodnił to podczas Klubu Pojedynków w drugiej klasie, próbując
przegonić węża. Rozumiałam co do niego mówił. On chyba sam o tym nie wiedział
– wysyczała.
Czarny Pan wpatrywał się w nią zaskoczony, lecz po chwili na jego ustach
pojawił się jadowity uśmiech.
~*~
Siedziała samotnie w swoim pokoju na piętrze. Bellatriks w nim
posprzątała, więc dało się żyć. Ściany w kolorze brązu iskrzyły się w świetle
słońca wpadającego przez okno.
Minął już tydzień odkąd spotkała się z Voldemortem i tydzień odkąd nie
opuściła tego domu... Ojciec nie pozwalał jej nigdzie wychodzić. Jak twierdził,
w okolicy roiło się od mugoli, a wyjście na ten teren byłoby niebezpieczne dla
jej zdrowia. Sam ciągle znikał, zostawiając ją pod opieką śmierciożerców.
Westchnęła cicho i siadając przy drewnianym biurku przy oknie, zamoczyła
pióro w kałamarzu, by kontynuować pisanie swojej pracy wakacyjnej. Wolała to
zrobić teraz, a potem mieć spokój. Męczyła się już nad nią od kilku dni.
Paskudna rozprawka na temat palenia czarownic w XV wieku...
Nagle usłyszała szept przy uchu.
- Dzień dobry. – Odwróciła się gwałtownie. Ironiczny uśmiech ojca od razu
poprawił jej humor.
- Cześć, tato – odparła.
- Co robisz? – zapytał, patrząc na pergamin leżący na biurku.
- Praca wakacyjna – wyjaśniła pobieżnie.
- Rozumiem – rzekł, kiwając głową. Spojrzała na niego. Popatrzył na nią i po
chwili spytał: - Coś się stało?
- Nie, nie. Chciałam zapytać czy długo będziesz tutaj za nim znów gdzieś
wyjdziesz? – zapytała. Voldemort uniósł brwi.
- Mam wyjść? – zapytał zdziwiony.
- Nie, nie – zaprzeczyła szybko. – Chciałam z tobą po prostu porozmawiać –
dodała spokojnie. Tak, chciała z nim porozmawiać. O czymś, co dręczyło ją przez
ostatnie dni.
- Zostanę tyle ile ta rozmowa będzie potrzebowała czasu – odparł po chwili. –
Mów o co chodzi – dodał, patrząc na nią wyczekująco.
- No więc... – Nie wiedziała od czego ma zacząć. O, może tak... Nie lubiła
owijać w bawełnę. – Chciałam porozmawiać z tobą o mojej matce. Wiem od ciotki
Bellatriks tylko tyle, że umarła zaraz po moim porodzie, więc ty się mną
zająłeś przed swoim upadkiem. No i ostatnio, od ciebie, że nazywała się Jean
Masen – tu spuściła głowę, sama nie wiedziała czemu. - Nic więcej. Powiedz mi
więcej – wyszeptała po chwili.
CDN.
robi się ciekawie : >
OdpowiedzUsuńVoldziu, och Voldziu.... Jak ja go uwielbiam....
OdpowiedzUsuńGenialnie piszesz może nie przeczytasz tego komcia ale chce coś zostawić od siebie ;)
OdpowiedzUsuńOj czekałam na to spotkanie. Widać, że Voldemort manipuluje także Hermioną. Biedaczka.
OdpowiedzUsuń