~*~
Patrząc na ciemność lub śmierć,
lękamy się nieznanego, niczego więcej.
- Joanne Kathleen Rowling
- Hermiona, pośpiesz się, bo się spóźnimy! – zawołała
Pansy przez całe dormitorium do Riddle’ówny, która właśnie poprawiała makijaż w
toalecie. Córka Lorda Voldemorta miała już dość gderania tej wstrętnej
dziewczyny.
- Oj, Boże, idźcie już! Zaraz was dogonię – odkrzyknęła, nakładając na twarz
kolejną to porcję pudru.
- Dobra, idziemy, bo czekając na ciebie, noc nas zastanie! – krzyknęła jej
koleżanka i po chwili już usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
Parkinson, z tego całego trzeciego zadania, robiła wielkie ''halo''.
Gdyby nie to, że ''usrała się'' na pójście tam, by zobaczyć Wiktora Kruma,
Hermiona w ogóle, by tam nie poszła.
Oj, tam. Nie przejmuj się! Przynajmniej zobaczysz jak Potter zdycha!
– pocieszył ją głosik w podświadomości. Uśmiechnęła się błogo na tą myśl. Jak
możesz być tak podła?! – Teraz krzyknął w jej ucho ten nieznany głosik,
który powoli zaczynał ją denerwować. Harry to tylko czternastoletni
chłopiec! - dodał.
- Zamknij się, obrońco mieszańców! - warknęła pod nosem dziewczyna, malując
usta błyszczykiem i wyszła szybko z łazienki. Dormitorium było puste.
Brązowowłosa westchnęła ciężko, biorąc swój żakiecik leżący na łóżku. Już
czas – pomyślała.
~*~
- No nareszcie! – ucieszył się Draco widząc, że Hermiona schodzi po schodach. –
Czekałem na ciebie od piętnastu minut – dodał, gdy stanął ramię w ramię z
towarzyszką.
- Mówiłam Pansy, że was dogonię – mruknęła dziewczyna. Czy do nich nic nie
dociera?!
- Ale wolałem na ciebie poczekać. Co ty taka nie w humorze? – spytał Malfoy,
chowając kosmyk rozpuszczonych włosów za jej ucho.
- Tak jakoś – wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała czemu akurat tego dnia
musiała być tak posępna. – Idziemy? – zapytała. Chciała jak najszybciej opuścić
Pokój Wspólny.
- Jasne – odparł blondyn.
~*~
- Krum! Krum! Krum!
Darli się Drumstranczycy i Ślizgoni, kibicując swojemu idolowi. Co tak
ich ekscytowało? Najlepiej byłoby, gdyby wszyscy ci reprezentanci poginęli. I
Driggory, i Krum, i Delacour, a co najważniejsze, Potter.
Wszyscy dopingujący zasiedli wygodnie na trybunach, tuż przed wejściem
do wielkiego, leśnego labiryntu. Kompletna nuda – pomyślała Riddle,
siadając pomiędzy Pansy a Draconem.
- Wiesz co, Draco? – mruknęła cicho do młodego Malfoy’a siedzącego obok.
- Hmm?
- Najchętniej wróciłabym do zamku. – Oparła głowę o jego ramię i westchnęła.
- Oj, nie jęcz tak – szepnął z uśmiechem chłopak, obejmując ją ramieniem, mocno
przyciskając do swojego boku.
Wtuliła twarz w jego ramię i uśmiechnęła się delikatnie. Mimo, iż byli
tylko i wyłącznie przyjaciółmi, lubiła się do niego przytulać.
Ramiona Dracona zawsze były dla niej taką, jakby oazą. Dawały jej tak
dziwne poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy nie było dane jej zaznać. Nie
obchodziło ją, co się działo pod trybunami. Czy wychodzą już zawodnicy, aby za
chwilę zniknąć w czeluściach labiryntu. Nie obchodziło ją, że siedząca obok
Pansy pewnie już kipi ze złości, widząc ją, Hermionę, wtuloną w Dracona (zawsze
była zazdrosna). Wtuliła twarz w szyje chłopaka i objęła go mocniej. Od razu
lepiej - pomyślała z ulgą.
Nagle usłyszała rozbawiony szept blondyna:
- Potter się na nas gapi.
Jęknęła cicho, gdy usłyszała wspomnienie o tym plugawym mieszańcu. Taka
przyjemna chwila, a Draco musiał ją zniszczyć wspomnieniem o Potterze.
- Mam to gdzieś – mruknęła, nawet nie odwracając głowy, by sprawdzić, czy na
prawdę, wcześniej wspomniany, Harry Potter tak uważnie się im przygląda. –
Przytul mnie, a nie pieprzysz o Potterze – zamruczała.
Jej przyjaciel zachichotał szyderczo, jak to miał w zwyczaju i przytulił
ją mocniej, szepcząc do ucha tak, że jego usta prawie dotykały jej małżowiny.
Aż przeszły ją przyjemne dreszcze.
- Ej, ale zobacz jak on wygląda. Jakby ktoś go zamienił w gotującego się buraka
– zaśmiał się.
Hermiona mimowolnie zachichotała pod nosem na to porównanie i na chwilę
podniosła głowę, aby zobaczyć ten widok. Od razu ujrzała Pottera.
Stał przy podeście, na którym za kilka minut miał stanąć Dumbledore, aby
przemówić i patrzył na nich. Cały czerwony na twarzy zacisnął zęby i pięści,
jakby miał zaraz wybuchnąć niczym bomba atomowa.
- A temu co? – zaśmiała się Riddle na ten widok. Potter jeszcze bardziej
poczerwieniał widząc, że na niego spojrzała. – Kretyn – mruknęła, ponownie
chowając twarz we wgłębieniu szyi przyjaciela.
Przyjemny zapach jego perfum rozlał się, zmieszany z cudownym ciepłem,
po jej ciele. Nim jednak znów zdążyła się zatracić, usłyszała donośny głos
Albusa Dumbledore’a – dyrektora Hogwartu.
- Za chwilę zaczynamy!
Mruknęła z niezadowoleniem. Odsunęła się niechętnie od chłopca,
wyprostowała i spojrzała na staruszka stojącego na podeście.
Błądził znad swoich okularów-połówek przyjaznym wzrokiem po kibicach.
Hermiona, zresztą tak jak Draco, żywiła do niego olbrzymią niechęć. Przez jego
''rządy'', w jej mniemaniu, Hogwart powoli schodził ''na psy''. Za bardzo się
rozczulał nad uczniami, a szczególnie nad tym tępym Potterem! A na dodatek
zabronił jej rozpowiadać, że jest córką Czarnego Pana!
- Dobrze! Panie Filch! – zawołał starzec do woźnego, który stał za wielką
armatą.
Zenitówka od razu wystrzeliła. Dumbledore westchnął cicho i odwrócił się
do wszystkich reprezentantów ustawionych w rzędzie. Pierwszy od prawej stał
Cedric Driggory – przedstawiciel Hogwartu.
Jego brązowe włosy sterczały mu bujnie na czubku głowy. Może i wyglądał
jak jakiś figo-fago, ale tak na prawdę, był głupi jak but.
Obok niego stała ta paniusia z Beuxbatons – Fleur Delacour. Nie umiała
nic więcej jak oczarowywać chłopaków. Mrugała pośpiesznie powiekami, a jej
policzki poczerwieniały. Wyglądała teraz jak ugotowany burak.
Ramię, w ramię z nią, stał ten napakowany goryl – Wiktor Krum. Napiął
się dumnie pokazując rząd równych białych zębów, na co dziewczyny siedzące w
pierwszym rzędzie zaczęły piszczeć. Hermiona skrzywiła się. Żałosne –
pomyślała z niesmakiem.
Po drugiej stronie Kruma stanął Potter. Już na kilometr można było
dostrzec, że się trzęsie. Zacisnął dłonie w pięści, a jego wzrok powędrował do
sektora Gryfonów.
Riddle spojrzała w tamtą stronę. W drugim rzędzie trybun siedział ten
zdrajca krwi - Weasley. Podniósł kciuki w stronę Pottera. Wzrok dziewczyny
ponownie wrócił do czarnowłosego. Ten uśmiechnął się blado.
Teraz jego wzrok powędrował w jej stronę. Popatrzył na nią ze smutkiem.
Hermiona skrzywiła się. A temu o co znów chodzi? Czemu się tak na mnie gapi?
- pomyślała.
Nagle uśmiechnęła się ironicznie i bez ogródek pokazała mu środkowy
palec. Potter patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a jego usta delikatnie się
rozwarły. Po kilku sekundach odwrócił głowę gdzieś w bok. Dzieliła ich zbyt
duża odległość, aby mogła dostrzec wyraz jego twarzy.
W końcu dała sobie spokój i spojrzała na Dumbledore’a, który uniósł ręce
w przyjaznym geście, jakby chciał nimi objąć wszystkich kibiców.
- Powinniśmy już zaczynać!
Po kilku nieusłyszanych dla publiczności słowach do zawodników,
rzekł głośno:
- Powodzenia!
Głośne fanfary pożegnały wchodzących do labiryntu reprezentantów. Po
chwili cała czwórka zniknęła z ich pola widzenia.
- Boże, i teraz mamy czekać na nich nie wiadomo ile? – jęknęła Hermiona,
opierając ponownie głowę o ramię Malfoy’a.
~*~
- Jeszcze trochę i zasnę – jęknął Draco po dwóch godzinach, opierając głowę o
głowę Riddle’ówny, która już przysypiała na jego ramieniu.
- Niech Potter z Driggory’m szybciej wracają. Chcę wracać do zamku. Zimno mi –
mruknęła dziewczyna, opatulając się ramionami. Blondyn objął ją ramieniem,
pocierając dłonią ramię. Od razu zrobiło się jej cieplej.
- Może już nie żyją – mruknął z nadzieją jej towarzysz. Fajnie, by było
– pomyślała z satysfakcją, jednak intuicja po chwili sprowadziła ją na ziemię.
Przecież, gdyby już nie żyli, sprowadziliby ich ciała tutaj, tak jak
sprowadzili nieprzytomnego Kruma i Fleur.
- Wątpię – odparła cicho. – Gdyby to się stało, ich ciała już dawno, by tu
sprowadzili – dodała, wtulając twarz w jego szyje.
- Też racja – mruknął.
Nagle usłyszeli donośny trzask. Wybuchły oklaski i wesołe krzyki. W
końcu – pomyślała z ulgą Hermiona, odsuwając się od Dracona i spojrzała na
trawnik, na którym ujrzała leżącego na trawie Driggory’ego i pochylającego się
nad nim Pottera.
Nagle, po dłuższym przyglądaniu się im, zdała sobie sprawę, iż Cedrik
leży na ziemi bez ruchu. Czemu? Podniosła się, aby lepiej widzieć. Wszyscy
kibice, dalej szczęśliwi, wymieniali uściski i wesołe krzyki.
Wtedy Dumbledore podbiegł do Pottera, próbując go odciągnąć od martwego
ciała Cedrika Diggory’ego.
- Nie! Nie! – wydarł się Potter, nie chcąc odsunąć się od ciała kolegi. Na
stadionie zapadła cisza. – On wrócił! – wydarł się czarnowłosy tak, że jego
zrozpaczony krzyk musiał już dotrzeć do najdalszych zakątków labiryntu. – Lord
Voldemort wrócił! Zabił Cedrika! – krzyczał. Wszyscy kibicie zamarli, wpatrując
się przerażonym wzrokiem w chłopaka.
- Harry, zostaw! – rzekł Dumbledore, dalej próbując odciągnąć Pottera od ciała
Driggory’ego. – Tym nie zwrócisz mu życia – dodał.
W tym samym momencie podbiegł do nich zrozpaczony ojciec Cedrika,
padając na kolana przy martwym ciele syna.
- Nieee! Ced, błagam! Nie, Ced! – płakał głośno, wtulając się w ciało jedynego
dziecka.
- Harry, proszę – prosił go Dumbledore, próbując odciągnąć.
- Nie, ja nie mogę! On wrócił! Voldemort wrócił! – wrzeszczał Harry.
Hermionie nogi ugięły się, jak z waty, a otoczyła ją fala gorąca.
Lord Voldemort wrócił?! Jej ojciec wrócił?! Jak to możliwe?! Nie,
nie. To musi być zły koszmar, a jak się uszczypnie, od razu obudzi. Przecież on
umarł, umarł wraz z dniem swojego upadku, a od tamtego dnia została sierotą...
Nie, to nie możliwe...
- Hermiono... – usłyszała łagodny głos Dracona.
Nie słuchała go. Wyszła na schodki dalej obserwując scenę na trawniku.
Była pewna, że Malfoy poszedł za nią.
- Hermiono – powtórzył, kładąc jej rękę na ramieniu. Dalej była w szoku.
- On wrócił – wymamrotała. – Tom Marvolo Riddle wrócił...
Zdążyła tylko tyle powiedzieć, bo w którymś momencie zrobiło się jej
słabo, nogi ugięły się i tracąc równowagę, niczym bezwładna marionetka, upadła,
brutalnie spadając ze schodów wprost na trawnik, tuż obok nóg Albusa
Dumbledore’a.
- Aaa, kotki dwa, szarobure obydwa.
Śpiewała czarnowłosa kobieta otulając maleństwo, które miała w
ramionach, różowym kocykiem.
Kręcone, czarne włosy opadały jej bujnie na twarz, a gdzieniegdzie można
było dostrzec siwe pasemka. Niebieskie oczy świetliły się wdzięcznie.
Stała pośrodku niewielkiego pokoju. Przy ścianie stało dwuosobowe łóżko,
tuż koło niego dziecięcy kojec. Na przeciwko posłania znajdowała się duża
komoda na ubrania, a obok niej okno przysłonięte żaluzjami.
Jedynym oświetleniem pomieszczenia było kilka palących się w powietrzu
świec i ogień w kominku, wbudowanym w jednej ze ścian. Owa kobieta, trzymająca
w ramionach dziecię, nie wyglądała na młodą. Najprawdopodobniej była grubo po
czterdziestce.
Maleństwo, które trzymała w ramionach, zapłakało głośno.
- Hermionko, ale czemu nie chcesz spać? Jest już późno – wyszeptała kobieta,
całując dziecko w czoło. – Zaśnij, a jutro, jeśli tata nam pozwoli, pójdziemy
na mugolski plac zabaw. Zobaczysz jak bawią się inne dzieci – dodała z
uśmiechem. – Chociaż wątpię, aby ojciec się zgodził. No, ale to nieważne –
mruknęła pod nosem.
W tym samym momencie drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem. Stanął w
nich wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie.
Zamiast nosa miał dwie szparki, jak u węża. Jego lśniące, brązowe włosy
idealnie się układały, a w zabójczo czarnych oczach odbijał się blask świec.
Dziecko zapłakało głośniej, wystraszone hukiem gwałtownie otwartych
drzwi.
- Ty to zawsze musisz wejść w nieodpowiednim dla dziecka momencie, Tom –
warknęła ze złością kobieta do owego mężczyzny.
- Będę tutaj wchodził kiedy będzie mi się żywnie podobało – warknął do niej i
spojrzał na rozpłakane dziecię w ramionach kobiety. – Czemu ona płacze?! –
krzyknął. – Co znów jej zrobiłaś, niewdzięczna?! – warknął podchodząc do niej i
brutalnie wyrywał jej dziecko z rąk. – Co ta dziwka znów ci zrobiła, Hermiono?
– spytał Tom Marvolo Riddle maleństwa.
- Myślisz, że ci cokolwiek powie? – roześmiała się kobieta. – Ma dopiero rok,
Tom! Rok! – dodała, pukając się w czoło.
- Zamknij się, Jean. Poczekaj jeszcze kilka lat, a tak ją przeciw tobie
przeciwstawię, że się zdziwisz jak twoja własna córka będzie tobą gardzić.
Będzie tobą gardzić tak jak sobie na to zasłużyłaś – warknął.
- Nie rozśmieszaj mnie – mruknęła Jean, zbierając z kojca śpiochy i wrzuciła je
do kosza na brudne ubrania stojącego w kącie pomieszczenia.
- Zejdź mi z oczu – powiedział Lord Voldemort.
- Chciałam uśpić naszą córkę – wycedziła przez zęby, wyciągając do niego ręce,
aby oddał jej dziecko.
- Zjeżdżaj – wysyczał. – Idź lepiej do Bellatriks i pomóż jej ważyć eliksir
wielosokowy!
- Do tej szmaty?! – oburzyła się Jean. – Nigdy!
Voldemort trzymał teraz w jednej ręce Hermionę, a w drugiej różdżkę,
którą przystawił matce jego córki do gardła.
- Jeszcze jedno słowo sprzeciwu, a skończysz tak samo jak Avery po wydaniu mnie
Aurorom – warknął. Jean splunęła mu pod nogi.
- I pomyśleć, że jestem w tobie zakochana - wycedziła i wyszła ze złością z
pokoju trzaskając drzwiami.
– Głupia – mruknął Voldemort, chowając różdżkę. W tym samym momencie pokój
rozpłynął się...
CDN.
Czemu w tym momencie?
OdpowiedzUsuńNo i co teraz zrobi Hermiona? Po jakiej stronie stanie? Żal mi Jean :(
OdpowiedzUsuń