10/01/2021

Wiedzcie, że jestem tu nadal. Dziś już dwudziestopięcioletnia mężatka. Wiele lat temu zwyczajnie się zablokowałam i przestałam pisać. Ale wciąż jestem. Przepraszam i dziękuję Wam za wszystko. ❤
Oto piosenka, która tak bardzo kojarzy mi się dziś z HRP.
Agnes - One Last Time

Rozdział 23 - Płyn prawdy


     Rozdział dwudziesty trzeci dedykuję Nice w podziękowaniu za wszystko. 


~*~


Najgorszą torturą jest zdrada wbrew własnej woli.
- Alex



     Mroczny salon oświecał blask księżyca i płomień ognia w kamiennym kominku. Za oknem domostwa, tak jak wtedy, prószył śnieg. Lordowi Voldemortowi wydawało się, jakby ponownie cofnął się o piętnaście lat.
     Przed oczyma nadal widział rodzącą Jean, która parła bez niczyjego wsparcia. On sam brzydził się wtedy podejść, widząc krew i główkę dziecka wydostającą się z wnętrza kobiety. Stał kilka metrów dalej w towarzystwie Bellatriks i Severusa. Pamiętał wzrok swego sługi. Tak, jakby martwił się o przebieg porodu, lecz był zbyt tchórzliwy, aby podejść bliżej. 
     Po wszystkim Riddle w końcu mógł odetchnąć z ulgą. Bynajmniej nie z powodu narodzin dziecka, a tego, że rodząca w końcu przestała wrzeszczeć. Jakiż był to balsam dla jego uszu. 

     - Tom, zobacz, to nasza córka – szlochała Jean, owijając niemowlę w kocyk. 
     Mężczyzna nadal stał kilka metrów dalej, patrząc z odrazą na brudne dziecię w jej ramionach. Nie lubił ich, kojarzyły mu się z tym okropnym sierocińcem, w którym spędził dzieciństwo. 
     - Mój panie, chociaż rzuć okiem – szepnął Severus; Voldemort nie ukrył rozdrażnienia. 
     - Nie mów mi, co mam robić, Severusie – syknął. 
     Po kilku chwilach zrobił krok do przodu i spojrzał na dziewczynkę, która ledwie uchyliła małe ślepka. 
     Lord nienaturalnie oszołomiony wpatrywał się, jak wyciąga w jego stronę jeszcze zaciśnięte, sine piąstki, którymi zaczyna machać wesoło. 
     - Polubiła cię – rzekła z uśmiechem Jean. 
     Riddle spojrzał na kobietę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czy spodziewała się, że narodziny cokolwiek zmienią? Przecież dla niego zawsze była, jest i będzie zdzirą. Owszem, spędzili jedną upojną noc, było nawet przyjemnie, ale zrobił to tylko po to, aby przekonać kobietę, żeby z nim została. Stała się zbyt cenna, zbyt wybitna w eliksirach i zaklęciach, więc szkoda było ją zabijać.  Chciała odejść, a gdy tylko dowiedział się, że jest w nim zakochana już od lat szkolnych… Musiał to jakoś wykorzystać. Niestety nie pomyślał wcześniej o konsekwencjach, a to był jego największy błąd.
     - Tom, jak ją nazwiemy? – zapytała Masen.
     Voldemort skrzywił się lekko. Dlaczego do tej pory ta szmata nie nauczyła się, że nie wolno nazywać go po imieniu?
     - Severusie, zabierz dziecko – syknął, patrząc ze złością na czarnowłosą.
     Mężczyzna o tłustych włosach podszedł niepewnie do łóżka i wyciągnął ręce do wystraszonej Jean ściskającej w ramionach dziewczynkę. 
     - Tylko błagam, nie róbcie jej krzywdy – szepnęła. 
     - Nic się jej nie stanie – wysyczał przez zęby Riddle. Podała Snape’owi córkę, a Voldemort dodał do sługi: - Zostawcie nas samych.
     Śmierciożercy wraz z noworodkiem opuścili pokój, a brązowowłosy spojrzał z pogardą na czarownicę. Przywarła do ramy łóżka, zaciskając niespokojnie ręce w pościeli. Bała się. I słusznie.
     - Czego się spodziewasz? Myślisz, że jeśli urodziłaś, to coś zmieni? – mruknął, a oczy mu zapłonęły. 
     - Tom, ja…
     Uderzył ją w twarz. Rzadko robił to w obecności popleczników, więc teraz miał pole do popisu. Jean złapała się za spuchnięty policzek, a w niebieskich oczach stanęły łzy. 
     - Dobrze wiesz, że tego nie znoszę – warknął. – Jestem twoim panem, więc powinnaś mnie należycie szanować – dodał ze złością, łapiąc ją i wskazał na Mroczny Znak, który miała wypalony na przedramieniu. 
     - Byłam głupia, że się na to zgodziłam – szepnęła, przymykając powieki. 
     Kolejne uderzenie. Tym razem z policzka Jean trysnęła krew. 
     - Jeszcze słowo, a zginiesz – syknął. 
     Na ustach Masen pojawił się ironiczny uśmiech.
     - Nie zabijesz mnie. Jestem dla ciebie zbyt cenna – warknęła, ocierając dłonią krew. W oczach Czarnego Pana pojawiła się nuta szaleństwa. 
     Przybliżył twarz do jej ucha i zachrypiał:
     - Któregoś dnia przekonasz się, że nie będę się wahał. - Odepchnął ją, po czym kontynuował: - Od dzisiaj będziesz zajmować się Hermioną Meropą pod okiem któregoś ze śmierciożerców.
     Jean uniosła wzrok.
     - Hermioną Meropą? Chciałam, żeby nazywała się Elizabeth, po mojej matce – rzekła, na co prychnął.
     - Zapomnij. To moje dziecko, a nie twoje, więc to ja będę o tym decydować – powiedział z odrazą i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

     Lord Voldemort nadal wpatrywał się w dogasające płomienie w kominku, nie mogąc ciągle pojąć, iż właśnie tej nocy minęło całe piętnaście lat od tamtego momentu. 
     Przestał żałować, że rok później pozbył się tej wywłoki. Nie potrafił wyobrazić sobie Hermiony Meropy, którą miałby spotkać po czternastu latach nieobecności, na dodatek wychowanej przez prawdziwą matkę. Malfoy’om i Bellatriks zresztą też się to nie udało. Nie wywiązali się rzetelnie z zadania. Był zły na siebie, że do tego doprowadził, że przez własny błąd musiał opuścić ciało tamtej nocy w domu Potterów. On wychowałby Hermionę lepiej. Z pewnością tak, że teraz z dumną patrzyłby na nią, siedzącą obok z wypalonym Mrocznym Znakiem na przedramieniu. Byłaby jego prawą ręką, najwierniejszą poplecznicą. Tylko jej powierzałby najodpowiedzialniejsze zadania, a gdyby dorosła, mogliby razem podbić świat, a co ważniejsze - zabić Harry’ego Pottera. 
     Riddle na myśl o dziecku Lily i Jamesa poczuł wściekłość przepływającą przez jego nowe ciało. Jeśli ten szczeniak rzeczywiście odebrał mu Hermionę, jeśli naprawdę omamił i w sobie rozkochał… Nie mogło do tego dojść. To na pewno była nieprawda. Ale zaraz wszystkiego się dowie. Już zaraz.
     - Mój panie. – Nagle usłyszał czyjś znajomy, niemiłosiernie drżący głos dochodzący z drugiej strony pokoju. 
     - Nareszcie. Spóźniłeś się, Lucjuszu – syknął. 
     - Przepraszam, mój panie. Tak jak chciałeś, przyprowadziłem mojego syna. 
     - Doskonale, doskonale – zacmokał Czarny Pan. – Niech tu podejdzie. 
     Po saloniku rozniosły się ciche kroki, a po chwili przy fotelu pojawił młody arystokrata. Na szyi miał zawiązany szalik w brawach domu Slytherina, tak dobrze znany Voldemortowi. 
     - Wzywałeś mnie, panie – szepnął chłopak, a mężczyzna dostrzegł kątem oka, jak spuszcza głowę. 
     - Usiądź, Draconie – rzekł, wskazując mu, aby zajął miejsce na niewielkim taborecie, który czekał koło fotela. 
     Draco Malfoy, jak na spowiedzi, przysiadł na miękkim krzesełku. Ciągle wpatrywał się w ziemię. 
     - Słucham, panie. 
     - Zapewne zastanawiasz, dlaczego cię tu wezwałem, Draco. Powinieneś się już tego domyślić. Chodzi o… - Choć żadne ze słów Lucjusza jeszcze się nie sprawdziły, Tomowi język ugrzązł w gardle. Nie potrafił z obrzydzenia wymówić jej imienia. Była taka, jak matka. Tak samo zdzirowata. 
     - O Hermionę? – wyszeptał Draco, a jego ton głosu brzmiał tak, jakby miał jednak nadzieję, że chodziło o kogoś innego. 
     - Tak – syknął w końcu Voldemort, niezbyt wdzięczny za to, że syn Lucjusza go wyręczył. Zauważył, jak młody Malfoy wzdrygnął się na to potwierdzenie. 
     - Panie, nie rozmawiam z nią od miesięcy. Odsunęła się ode mnie – rzekł Draco. 
     - Dlaczego? – spytał czarnoksiężnik, choć odpowiedź była jasna. 
     - Wolała Pottera… Wolała Pottera ode mnie – szepnął Malfoy, a Voldemort usłyszał w jego głosie gorycz i żal. Od samego początku doskonale wiedział, że arystokrata jest zakochany w jego córce. 
     - Nie ukrywam, że byłbyś dla niej zdecydowanie lepszy. Razem moglibyście przedłużyć ród Slytherina. Krew nie zabrudziłaby się, jak gdyby w przypadku tego zmieszanego Pottera – odparł. 
     - Dziękuję, panie. – Głos blondyna nie ukrywał wdzięczności. 
     Czarny Pan zignorował to i ciągnął dalej:
     - Uczysz się w Hogwarcie. Powiedz mi wszystko, Draco. Wszystko, co wiesz – syknął, wpatrując się w nadal płonące płomienie ognia. 
     - Mój panie – zachrypiał - ja nic nie wiem. 
     Riddle nie miał pojęcia, czemu Malfoy tak usilnie próbował ukryć prawdę. Czyżby obawiał się złości Lorda Voldemorta? A może nie chciał wydać tej szmaty? 
     - Nie oszukuj Lorda Voldemorta. – Czarnoksiężnik odwrócił w końcu wzrok w stronę towarzysza, na którego twarzy pojawiło się przerażenie. – Znacie się, jesteście w tym samym domu. Chcę wiedzieć wszystko, wszystko! 
     - Mój panie, naprawdę nic nie wiem. Nie rozmawiamy! – Bronił się blondyn. 
Mężczyzna nie miał zamiaru bawić się z nim w kotka i myszkę. 
     - Lucjuszu – rzekł, kierując swój głos w stronę starszego Malfoya, który nadal stał w drzwiach salonu. 
     - T-tak, panie?
     - Gdzie Bellatriks? 
     - Tu jestem, mój panie. 
     Nie minęło kilka sekund, a przy fotelu padła na kolana wysoka czarownica o rozmazanym makijażu, grubych, kręconych włosach oraz opadających powiekach. Miała na sobie czarną, podartą sukienkę i długie buty na obcasie. 
     - Bellatriks, chłopak milczy. Przynieś veritaserum. – W pokoju zapadła cisza, a młody Malfoy wciągnął powietrze. 
     - Oczywiście, panie – powiedziała Lestrange, wstając i wyszła z pomieszczenia.
     - Panie, proszę, nie – szepnął wystraszony Draco. 
     - Jeśli rzeczywiście nic nie wiesz, to czego się obawiasz? – syknął Voldemort.
     Dobrze wiedział, że Ślizgon kłamał, a on musiał się dowiedzieć się dlaczego. Przerażony chłopak patrzył, jak jego ciotka wraca z eliksirem. 
     - Panie. - Nagle przy fotelu pojawił się Lucjusz. - Może jednak znajdźmy inny sposób? – zaproponował cicho. 
     - Wolisz klątwę Cruciatus? Jean, a potem jej córka chodziła po nim jak w zegarku – warknął Riddle. 
     - Nie, proszę.
     - Więc odejdź i nam nie przeszkadzaj! 
     Bezradny Malfoy odsunął się, a Czarny Pan zwrócił się do Bellatriks, która pojawiła się koło nich z flakonikiem eliksiru.
     - Podaj mu go, Bello. 
     Bezsilny Draco opierał się przez chwilę, lecz w końcu śmierciożerczyni udało się wlać kilka kropel do gardła. Twarz nastolatka przybrała nienaturalny wyraz.
     - Więc co mi teraz powiesz, Draconie? Nadal nic nie wiesz? 
     - Ona odeszła od nas, panie. Odeszła, bo pokochała Pottera. Widziałem to, słyszałem.

~*~



     Piętnastoletnia Hermiona Meropa zmierzała w stronę gabinetu dyrektora, który mieścił się na jednej z wież. Poprosił ją, aby przyszła do niego zaraz po śniadaniu, więc wolała się nie spóźnić, tym bardziej, że strasznie ciekawiło ją to, co chciał powiedzieć. Dzisiaj Wigilia, więc może pragnie złożyć życzenia świąteczne?
     - Dzień dobry. Wzywał mnie pan – rzekła niepewnie, wchodząc do owalnego gabinetu.
     Ostatni raz była tu ponad tydzień temu, a wydawało się jej, że minęła wieczność. 
     Dumbledore siedział przy biurku i na widok chrześnicy uśmiechnął się pod nosem. 
     - Witam, witam. Jak samopoczucie? – zwrócił się beztrosko, odwracając się na krześle.
     - Bywało lepiej, a pana? – spytała, siadając w fotelu. 
     - Nie narzekam. Wszystkiego najlepszego z okazji piętnastych urodzin – rzekł radośnie starzec, klaszcząc w dłonie. 
     Brązowowłosej opadła szczęka. Kompletnie zapomniała, że dziś obchodziła urodziny. Może dlatego, że była ostatnio bardziej zajęta innymi sprawami? 
     - Yyy, dziękuję! – wzdrygnęła się. – Kompletnie zapomniałam. 
     - Myślę, że chyba masz jeszcze tyle lat, że powinnaś o nich pamiętać – zaśmiał się Dumbledore. – Odbiegając na chwilę od tematu urodzin, słyszałem, że twoje relacje z panem Potterem mają się lepiej – dodał z uśmiechem. 
     Riddle spojrzała na czarodzieja jeszcze bardziej zaskoczona. Skąd on zawsze o wszystkim wiedział? 
     Zaczęła się jąkać, nie wiedząc, jak zgrabnie skleić słowa. 
     - Hm, ja… Chyba tak - wypaliła w końcu, nerwowo bawiąc się palcami.  Dumbledore'a jednak nie dało się przechytrzyć. 
     - Pisał do ciebie wczoraj, prawda? 
     Hermiona uniosła pytający wzrok. Albus jakby czytał w jej myślach. 
     - Widziałem Hedwigę podczas wczorajszego śniadania – wyjaśnił.
     No tak – przeszło jej przez myśl. 
     - Wyjechał na ferie – powiedziała, a głos jakby trochę posmutniał na to wspomnienie.  
     - Wiem – odparł mężczyzna. – Rozmawiałem z Syriuszem. Mówił, że Harry wygląda na szczęśliwego – dodał. 
     - Z Syriuszem? Syriuszem Blackiem? – spytała zdezorientowana. – Czytałam o nim w gazetach. 
     - Owszem. Został oskarżony o coś, czego nie zrobił – powiedział spokojnie Dumbledore, a Hermiona poczuła, jak spogląda na nią podejrzliwie. Nawet nie wiedziała czemu. 
     - Rozumiem. - Wtedy też nieznane uczucie zniknęło z twarzy starca. Może ucieszył się, że nie zadawała więcej niezręcznych pytań. – Czyli to on jest ojcem chrzestnym Harry’ego? 
     - Tak. Harry jest bardzo do niego przywiązany. – Nauczyciel podniósł się z krzesła i zaczął krążyć bez celu po pomieszczeniu.
     - To dobrze – mruknęła. – To znaczy, dobrze, że mogli się zobaczyć w ferie – dodała, gdy starzec na nią spojrzał.
     - Również się cieszę z tego powodu, bo nasz Harry chodził ostatnio bardzo przybity. Chociaż widziałem go ostatniego dnia szkoły i wyglądał na wniebowziętego – powiedział z uśmiechem, spoglądając na nią znad okularów-połówek. Mimowolnie spłonęła rumieńcem, przypominając sobie tamten pełen wrażeń dzień. Jeden z najpiękniejszych w życiu. – Hermiono, nie chcę być wścibski, ale czy mogę o coś zapytać? 
     Riddle kiwnęła głową w geście zgody. 
     - Czy w ten ostatni dzień szkoły narodziło się coś między tobą a Harrym… - zaczął, prawdopodobnie nie wiedząc, jak odpowiednio dobrać słowa. 
     - Co ma pan na myśli? – spytała niepewnie. Domyślała się, o co próbował zapytać i poczuła ogień powoli trawiący ją od środka. 
     - No jak to wy, młodzi, dziś nazywacie… - Jeszcze nigdy nie widziała starca tak zmieszanego. Jego mina od razu rozluźniła napięcie i dziewczyna powstrzymała rozbawienie.
     - Chce pan zapytać, czy z nim chodzę? 
     Albus klasnął w ręce. 
     - Właśnie to miałem na myśli – rzekł z ulgą, że Ślizgonka go wyręczyła. 
     - Hm, to znaczy… Ja… - Język utknął brązowowłosej w gardle. 
     Miała nadzieję, że ucieknie od tego pytania, ale kiedyś trzeba było liczyć się z tym, że będzie musiała się przyznać dyrektorowi. Ale w końcu mówił, że jeśli jej zależy, to powinna walczyć. 
     Czy aby na pewno była z Harrym? W końcu niczego konkretnego sobie nie obiecywali, a Potter nawet nie wyznał, że cokolwiek do niej czuje. Gdy zdała sobie z tego sprawę, uderzyła ją smutna prawda. Jeśli miał ją za zwykłą przygodę, zabawę?
     Jesteś moim cudem. 
     A może to miało wyjaśnić wszystko?
     - Ja… Nie wiem. Może – powiedziała, czerwieniejąc na policzkach. Starzec zachichotał. 
     - Życzę wam powodzenia. Oczywiście w dobrej wierze – odpowiedział z uśmiechem. 
     - Profesorze… Tylko tak trochę źle mi z tym, że… że on nic nie wie – zauważyła, uciekając wzrokiem w sufit. Czarnowłosy przecież nadal o niczym nie wiedział. Nie zdawał sobie sprawy, że jest z córką Lorda Voldemorta. Gdyby się dowiedział… Przecież zapomniałby o niej raz na zawsze! 
     - Tak, wiem. Z pewnością już niedługo się o tym dowie.
     Czyli to samo, co ostatnio.
     - A jeśli… Jeśli on mnie znów znienawidzi? – wybełkotała. 
     Ukryła łzy w oczach. Nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji, w której znów staliby się dla siebie wrodzy. 
     - Nie sądzę. Jeśli rzeczywiście jest w tobie zakochany, to tak się nie stanie.  Będzie mógł znienawidzić mnie, ale nie ciebie. - Dyrektor patrzył na nią spokojnie. 
     Zapadła niezręczna cisza. Słychać było tylko obcas Hermiony, która uderzała nim nerwowo o posadzkę. 
     Jeśli cię kocha, to nie znienawidzi, nie znienawidzi. – Pocieszała się w myślach. A jeśli nie kocha?
     - Ale wracając do twoich urodzin – rzekł w końcu - chciałem podarować ci coś niezapomnianego, lecz niestety nie miałem pojęcia, czym mogłoby to być – dodał, krążąc po gabinecie. 
     - Nie musi mi pan nic dawać! – odparła mechanicznie. 
     Poczuła się dziwnie. Może dlatego, że w Malfoy Manor raczej rzadko interesowano się jej świętem?

     - Co kupimy Draconowi na Gwiazdkę? – zastanawiała się na głos Narcyza Malfoy, gdy dziesięcioletnia Hermiona i Draco bawili się w salonie na podłodze. 
     - Myślałem o nowej miotle – odparł Lucjusz, czytający gazetę. 
     - To dobry pomysł. Co z Hermioną? W Wigilię ma urodziny – powiedziała pani Malfoy, nakrywając stół na obiad. 
     - Czekolada jej wystarczy – odpowiedział śmierciożerca, choć ton jego głosu przemawiał, że i za podarowaniem tej słodkości nie był pozytywnie nastawiony.  

     Starszy Draco czasem dawał jej całusa w policzek, a raz lub dwa ciotka Narcyza zabrała na Pokątną. Nic więcej. Żadnych świeczek, tortu, śpiewania ''Sto lat''. Ciasta urodzinowe młodego Malfoya potrafiły mieć i ponad metr wysokości, a jej – zero na zero. 
     - Jestem twoim ojcem chrzestnym, a nie sądzę, aby w poprzednich latach w Malfoy Manor przygotowywano coś specjalnego na twoje urodziny - ciągnął Dumbledore, a Riddle spojrzała na niego z miną Skąd pan wiedział? – Dlatego uznałem, że to ci się może spodobać. 

     CDN.

2 komentarze:

  1. Napiszę tylko, że rozdział naprawdę fajnie oddaje emocje Hermiony i wgl. jest świetny. A piszę tak mało, bo chcę już zobaczyć następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny nie rozpisuje się bo lecę czytać następny

    OdpowiedzUsuń

Copyright @ 2010-2013

Szablon został wykonany przez Empatię na potrzeby bloga www.hermione-riddle-potter.blogspot.com. Treści wszystkich postów oraz zakładek są autorstwa Alex, a także jej całkowitą własnością. Za wszelkiego rodzaju plagiaty lub kopiowanie pomysłów bez uprzedniej zgody autora będą wyciągane wszelkie możliwe konsekwencje.