10/01/2021

Wiedzcie, że jestem tu nadal. Dziś już dwudziestopięcioletnia mężatka. Wiele lat temu zwyczajnie się zablokowałam i przestałam pisać. Ale wciąż jestem. Przepraszam i dziękuję Wam za wszystko. ❤
Oto piosenka, która tak bardzo kojarzy mi się dziś z HRP.
Agnes - One Last Time

Rozdział 20 - Malowidło przodka


~*~


     Nastoletnia czarownica szła wolnym krokiem za wysokim mężczyzną odzianym w czarną szatę, która nadawała mu nietoperzy wygląd. 
     - Nie wiem, skąd w dyrektorze taka troska – powtarzał pod nosem, wspinając się po spiralnych schodach. 
     Hermiona Riddle już nie mogła doczekać się, aż dotrą na miejsce. Snape był z pewnością niezwykle niezadowolony tym faktem, bo ciągle mruczał coś pod nosem zirytowany. 
     - Są i tego minusy – syknął, gdy stanęli przed drzwiami u samego szczytu wieży Ślizgonów. – Bieganie po schodach i odizolowanie od świata – uśmiechnął się jadowicie, otwierając drzwi. 
     - Poradzę sobie – rzekła spokojnie. Opiekun jej domu popatrzył na nią spod byka i uchylił bardziej mahoniowe podwoje. 
     - Od lat stało puste – wyjaśnił po chwili, gdy stanęli w progu. – Pomieszczenie zostało jednak odremontowane i teraz może ci służyć, jako sypialnia. Tam jest łazienka. – Wskazał na drzwi po drugiej stronie dormitorium. 
     Był to niewielki pokój zachowany w renesansowym stylu. Na prawo stało wielkie łóżko z baldachimem, obok niego szafka nocna i lustro, a naprzeciw regał na ubrania z biblioteczką. Zza okna miało się widok na hogwarckie jezioro. Przytulne pomieszczenie na poddaszu, o którym zawsze marzyła. 
     - Resztą musisz się zająć sama, czyli przeprowadzką z twojego obecnego dormitorium. Do widzenia – mruknął i po chwili zniknął na schodach. 


~*~



     Riddle spojrzała jeszcze za nauczycielem, a potem znów na swój nowy pokój. Chyba czas się rozejrzeć. 
     Przekroczyła próg pomieszczenia, a gdy tylko to zrobiła, drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Wystraszona odwróciła się i złapała za klamkę. Ani drgnęła. Jej serce przyspieszyło biciem, gdy znów zwróciła wzrok w drugą stronę. Co się działo?
     Wtedy mimowolnie krzyknęła z bólu, jakby ktoś uderzył ją zaklęciem torturującym prosto w brzuch. 
     Obraz rozmył się, co przysporzyło ją o kolejną falę cierpienia. 
     - Salazarze, błagam, zrób coś! – Słyszała czyjeś nieznajome głosy z oddali.  Nagle znów odzyskała widoczność, a męka ustąpiła. Nadal stała w tym samym pomieszczeniu, tylko że tym razem jezioro za oknem spowijało się w czeluściach nocy. 
     Przy łóżku pojawiło się kilka postaci. Pod śnieżnobiałą pościelą siedziała blond włosa kobieta, ściskając mocno dłoń mężczyzny, którego Riddle skądś znała. Czy to nie był ten sam człowiek, którego widywała nieraz w podręcznikach od Historii Magii i na kartach kolekcjonerskich czekoladowych żab? Czy nie był to ten sam czarodziej, o którym tyle się uczyła, a który był uznawany za jednego z założycieli Hogwartu? Czy nie był to sam założyciel jej domu… Salazar Slytherin? 
     - Nic się nie dzieje, ukochana – rzekł do kobiety, która okropnie się trzęsła. 
     - Jak to nic?! Ja rodzę! – zawyła. 
     Znikąd pojawiła się przy nich inna kobieta, która w swoim fartuszku przypominała pokojówkę. Odbierała poród rodzącej żony Slytherina. 
     - Jeszcze tylko trochę, moja pani! – zawołała dziewczyna do rodzącej. 
     - Ojcz-cze, c-co się dz-dzieje? – przemówił nagle ktoś w języku węży. Znikąd przy czarnoksiężniku pojawił się mały blond włosy chłopiec. Nie mógł mieć więcej niż pięć lat. Wyglądał prawie jak Draco w jego wieku.
     - Nic się nie dzieje, synu – odpowiedział mu Slytherin. – Twoja matka właśnie rodzi ci siostrę – zasyczał. 
     - Nicholasie, proszę, nie patrz na to – szepnęła w ludzkim języku rodząca, patrząc na pierworodnego syna. 
     - Ojcze, a-a cz-czy ona będzie też cz-czystej k-krwi? – spytał mały Nicholas. 
     - Oczywiście, synu. Wszyscy jesteśmy czystej krwi, więc i ona będzie – rzekł Salazar. 
     - Jest! – krzyknęła nagle pokojówka. 
     Po pokoju rozniósł się płacz. Pani Slytherin rozpłakała się na dobre, gdy dziewczyna owinęła brudne niemowlę w kocyk i podała jej dziecko. 
     - To dziewczynka, Salazarze, to dziewczynka! – płakała kobieta, unosząc na moment fragment kocyka. – Jak ją nazwiemy? – spytała męża. 
     - Elizabeth, po mojej babce. 
     Hermiona Meropa Riddle patrzyła ze zdumieniem na moment narodzin tajemniczej Elizabeth Slytherin, gdy obraz jej wraz z rodzicami i bratem zaczął odsuwać się. Dziewczyna poczuła mocny powiew powietrza na twarzy, a ten sam okropny ból, co wcześniej, powrócił. 
     Leżała na posadzce swojego nowego dormitorium. Męka ustąpiła, więc mogła o własnych siłach podnieść się na nogi. Ciągle przerażona oddychała szybko. To, co zobaczyła, było nie do pomyślenia. 
     Nagle zdała sobie sprawę, że drzwi pokoju są nadal otwarte, tak jak poprzednio pozostawił je Snape. To coś z nią musiało być nie tak. 
     Zamieniało się to powoli w paranoję. Tym razem miała dość. Czas porządnie dowiedzieć się, kim była Elizabeth Slytherin i czego od niej chciała.

~*~



     Drzwi jednego z męskich dormitoriów trzasnęły z hukiem. Wysoki blondyn ze złością rozwiązał  i zdjął z siebie krawat, po czym rozpiął koszulę. 
     Nie musiał obawiać się, że Crabbe lub Goyle zaraz tu wejdą, bo przed chwilą poszli do kuchni, co oznaczało, że prędko stamtąd nie wrócą. Blaise także zniknął, aby migdalić się ze swoją nową dziewczyną, co oznaczało to samo.
     Draco Malfoy zamknął się w toalecie i odkręcił kurek z wodą. Po chwili rozebrał do naga i wślizgnął pod prysznic. Drżał ze złości i płaczu. Woda spływająca po jego twarzy skrzętnie ukrywała łzy. 
     Dlaczego tak strasznie się przejmował? Przecież już go nie chciała. Ale w końcu bardzo mu na niej zależało. Gdy przypomniał sobie łzy w jej oczach, serce rozdarło mu się w pół. Jak w ogóle śmiał w takiej sytuacji ją przezwać, upokorzyć?! Czy naprawdę był zbyt dumny, aby nie popisać się przed przyjaciółmi i nie stracić wśród nich szacunku? Przecież Hermiona i tak już go straciła…

     - Zasłużyła na to! Polazła do Pottera! 
     - Nie polazłaby, gdybyś się jej nie wyparł!

     Malfoy ze złością uderzył pięścią o drzwiczki kabiny prysznicowej. To wszystko było jego winą. Gdyby nie to, co zrobił podczas lata przy Czarnym Panu, pewnie nadal byłaby tą starą, prawdziwą Hermioną Riddle, w której się zakochał. Teraz może i stałaby z nim pod tym prysznicem, a on mógłby całować ją po przyjemnie chłodnej skórze.

     - Daj spokój, Draco! Nie wlazłaby z tobą pod prysznic! 
     - Można pomarzyć. 

     Westchnął ciężko, wyłączył wodę i złapał ręcznik z wieszaka. Wtedy usłyszał trzask drzwi dormitorium. 
     - Czego?! – ryknął ze złością. Czy kiedykolwiek nie mógł spędzić odrobiny czasu w samotności? 
     - Kotku, to ja! 
     Znajomy głos przyprawił go o odruchy wymiotne. Czy Pansy nie mogła mu dać spokoju? Nie jej pragnął. Obiecał sobie jednak, że będzie zgrywał pozory normalności.
     Przetarł się ręcznikiem, po czym obwiązał go wokół pasa. Po chwili wyszedł z toalety i ujrzał swoją dziewczynę, która stała przy jego łóżku. 
     - Och, Draco! Chyba przyszłam w nieodpowiednim momencie – zachichotała, różowiejąc na twarzy. Malfoy zdał sobie sprawę, że w końcu stał przed nią prawie nago, nie czując skrępowania. 
     - Trochę. Zaraz do ciebie zejdę – rzekł, łapiąc spodnie i bluzę. 
     - Będę czekać. – Mrugnęła zalotnie okiem, po czym w przelocie złożyła mu na ustach zachłanny pocałunek. Czemu musiał pomyśleć wtedy o Hermionie?       Wymusił jedynie krzywy uśmiech, gdy Pansy wyminęła go i zniknęła za drzwiami pomieszczenia. 
     Wewnętrznie powoli staczał się na dno i czuł to coraz wyraźniej.

~*~



     Riddle usiadła w fotelu przy kominku, oddychając ciężko. Ciągle nie mogła pozbierać myśli, po tym, co zobaczyła u szczytu wieży Ślizgonów. 
     Jednego była pewna. Elizabeth Slytherin, przed tysiącem lat, urodziła się tam, jako córka Salazara Slytherina i jego żony. Nicholas był niewiele starszy i także obecny przy jej narodzinach. Czy potem lubili się? Pewne jest, że brat Elizabeth był uprzedzony do szlam i zdrajców krwi. Jego pytanie, o to czy nowo narodzona członkini rodziny także będzie czysto krwista, było potwierdzeniem owej hipotezy.
     Posługiwali się językiem węży, ponieważ rozumiała, co do siebie mówili. Żona Slytherina najwyraźniej tego nie potrafiła, gdyż mówiła po ludzku. Czy starsza Elizabeth także rozmawiała z wężami? To pozostawało tajemnicą. 
     Hermiona przeanalizowała wszystko raz jeszcze, przypominając sobie inne wizje, które nawiedzały ją przez ostatnie miesiące, rozmowę z duchem Malcolma oraz dziwne spotkanie z Szarą Damą, która była duchem Ravenclawu. 
     Elizabeth, jako dorosła kobieta, poznała nieznanego z nazwiska Malcolma, za którego wyszła i urodziła syna Williama. Riddle zapamiętała to z drzewa genealogicznego Slytherinów, które znalazła kiedyś w bibliotece. Harry wywodził się z gałęzi Elizabeth, a Hermiona jej brata, Nicholasa. Czy to miało ze sobą coś wspólnego? 
     Skoro była potomkinią Nicholasa, to czemu ciągle widziała Elizabeth i jej wspomnienia? Już kiedyś zadała sobie to pytanie, ale próbując uciec od analiz, zbytecznie je odtrąciła. Teraz nadszedł czas na dowiedzenie się więcej. 
     Szara Dama pomyliła ją kiedyś z córką Slytherina. Czy oznaczało to, że były do siebie podobne? Mówiła, że William tęsknił. Skąd o tym wiedziała? Czyżby znała ich syna, gdy był już starszy? Tylko kim Szara Dama tak naprawdę była za życia i dlaczego tęsknił? Czy nie było mu dane więcej spotkać matki?
     Riddle wzięła kartkę i długopis, po czym zaczęła krążyć po pustym Pokoju Wspólnym, zapisując sobie informacje, które zapamiętała z drzewa Slytherinów. 
     - Elizabeth Slytherin, Nicholas Slytherin – szeptała, notując każdy najdrobniejszy szczegół. Myśląc na głos, gryzła końcówkę długopisu. 
     - C-co, proszę? 
     Nad nią odezwał się czyjś nieznany i zimny głos. Podniosła szybko głowę i ujrzała, że jeden z obrazów, który wisiał na ścianie przebudził się i spojrzał na nią.
     - Nic. Nie przeszkadzaj mi – warknęła rozeźlona, że mężczyzna, który był namalowany na dziele, przerwał jej analizę. Znów spojrzała na kartkę z danymi.
     - P-Powiedziałaś Nicholas Slytherin
     Podniosła znów głowę tym razem dziwacznie zbita z tropu. Patrzyła teraz na siwego staruszka, który wpatrywał się w nią tak samo zdziwiony. Łysiał na skroniach, przez co wyglądał jeszcze bardziej staro. Ubrany w szarą szatę czarodziejską, siedział w wytwornym, bordowym fotelu, obok którego ustawiona była laska, prawdopodobnie umożliwiająca mu chodzenie. 
     - Tak. Znasz go? – szepnęła. Nigdy nie zwracała większej uwagi na ten obraz, choć bywała w Pokoju Wspólnym codziennie. 
     Stary czarodziej nadal wpatrywał się w nią oszołomiony. 
     - Mój ojciec nazywał się Nicholas Slytherin.

~*~

     Szczęka opadła jej całkiem. Próbując nie przestawać myśleć racjonalnie, wróciła pamięcią do drzewa genealogicznego rodu Slytherina. Nicholas miał dwoje dzieci. Dianę, która wyszła za Henryka Gaunta oraz… 
     - Phillip Slytherin? – spytała cicho. Mężczyzna zamrugał wściekle czarnymi oczami i przekrzywił głowę. 
     - Skąd wiesz kim jestem? – zapytał niezbyt przekonany. 
     - Jestem… Jestem praprapra wnuczką twojej siostry, Diany – wymamrotała. Phillip otworzył szeroko usta, a po chwili je zamknął. 
     Nadal oszołomiona wpatrywała się w malowidło przodka, próbując odnaleźć w nim jakiekolwiek podobieństwo, lecz nie odnalazła żadnego. 
     - Czyli jesteśmy rodziną – skwitował po chwili. – Miło poznać – rzekł niezbyt entuzjastycznie. 
     Starała się odwzajemnić chłodny uśmiech, ale raczej nie wyszło. Jej myśli kręciły się teraz tylko wokół jednego. 
     - Powiedź, mówiłeś, że Nicholas był twoim ojcem, tak? – spytała, siadając na oparciu fotela, aby mieć dobry widok na starego Phillipa Slytherina. – Jaki on był? 
     Starzec wpatrywał się w nią przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym rzekł: 
     - Zaginął, gdy miałem ponad rok. Diana nie zdążyła wtedy przyjść jeszcze na świat. 
     Riddle poczuła ciarki na karku. Nicholas zaginął bez śladu? 
     - Ale w jaki sposób? Nigdy go nie spotkałeś? – spytała podekscytowana. Phillip pokręcił głową. 
     - Matka opowiadała nam, że musiał zniknąć na kilka godzin, aby załatwić jakąś ważną sprawę. Już nigdy nie wrócił. Mówiła, że pewnie ten chory Malcolm mu coś zrobił, ale po nim wtedy też ślad zaginął – rzekł. 
     - Malcolm? – wychrypiała. – Mąż Elizabeth Slytherin? 
     Mężczyzna skrzywił się. 
     - Obydwoje byli stuknięci. Ona i ten jej mąż, którego nazywała „miłością swojego życia”. Z tego, co wiem, ojciec nie rozmawiał z nią od lat. Dziadek, stary Salazar, wydziedziczył ją i wygnał z domu. Była czarną owcą rodziny – mruknął zniesmaczony. 
     - Dlaczego? Co takiego zrobiła? – Hermiona była coraz bardziej zafascynowana tą historią. 
     - Jak to co? Wyparła się nas! Ojca, dziadka, byleby móc sobie pójść i puścić się z Gryffindorem. Miała z nim syna Williama. Widziałem go kilka razy. Aż wstyd nazwać kogoś takiego swoim kuzynem – powiedział, przymykając powieki, jakby zaraz miał zasnąć. 
     Wtedy sparaliżowało ją. 
     - Co?! Zaczekaj! Jej mąż, mąż Elizabeth, miał na nazwisko Gryffindor?! – Nie wierzyła, w co to usłyszała, dlatego musiała się upewnić.
     - To chyba jasne? Był synem Godryka Gryffindora – syknął pod nosem Phillip, jakby wymawiał to z obrzydzeniem, po czym dodał: - Jestem zmęczony. Dobranoc. – I natychmiast zasnął, pochrapując cicho. 
     Hermiona Riddle opadła niedbale na kanapę, oddychając szybko. Takiej prawdy nie spodziewała się usłyszeć.

~*~


     - To prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie przed świętami, więc ćwiczcie, ile się da i naprawdę jesteście wszyscy świetni. Dobra robota! – uśmiechnął się Harry do sporej grupy ludzi, która stała naprzeciw niego. Rozległy się głośne brawa, a każdy powoli zaczął zbierać się do opuszczenia Pokoju Życzeń. 
     Roześmiany Potter czuł się teraz szczęśliwszy niż kiedykolwiek przedtem. W tłumie przyjaciół brakowało mu tylko uśmiechniętej Hermiony…
     - Wesołych Świąt, Harry! 
     - Wszystkiego dobrego, Harry!
     - Szczęśliwego Nowego Roku! – wołali niektórzy, przechodząc koło niego. 
     - Wszystkiego najlepszego! – zawołał z uśmiechem za nimi. 
     Nagle dostrzegł jak długowłosa Cho Chang podchodzi wolnym krokiem w stronę lustra, które stało w kącie pomieszczenia. Minął ostatnią grupkę znajomych, którzy opuszczali Pokój Życzeń, aby podejść do koleżanki. 
     - Jak się czujesz? – spytał dziewczyny, gdy stanął obok. Wpatrywała się nieprzytomnie w zdjęcie Cedrika Driggory’ego, które było przyklejone do zwierciadła, zaraz obok listy członków Gwardii Dumbledore’a. 
     - Jakoś żyję – szepnęła Cho, odwracając głowę w stronę Pottera. – Naprawdę świetnie nas uczysz, Harry. Nigdy nie przypuszczałam, że będę potrafiła tak czarować – dodała, wymuszając lekki uśmiech. 
     Uśmiechnął się blado. 
     - Czasem tak zastanawiam się, czy gdyby on znał te zaklęcia… - wymamrotała, spoglądając na zdjęcie byłego chłopaka. 
     - Na pewno je znał. Był naprawdę dobry – rzekł Harry. – Tylko Voldemort był lepszy – dodał ciszej. 
     Chinka westchnęła ciężko i odwróciła się w jego stronę. 
     - Cieszę się, że mogę być tutaj z wami – powiedziała nieśmiało. Ich oczy spotkały się. Widział, jak w szmaragdowych tęczówkach koleżanki szklą się łzy. 
     Zanim się zorientował długowłosa stanęła na palcach i wyszeptała:
     - Naprawdę cię lubię, Harry. – Po czym po prostu musnęła swoimi wargami jego. Zbyt zbity z tropu odwzajemnił delikatnie pieszczotę. 
     Wtedy dostrzegł przed oczyma twarz ukochanej Hermiony i poczuł jak nieprzyjemna gula staje mu w gardle. 
     Lubił Cho, była ładna i nieraz czuł skrępowanie w jej towarzystwie, lecz to w Riddle zakochał się bez pamięci. Nie potrafił całować się w tej chwili z Krukonką, wiedząc, że gdzieś tam jest dziewczyna, którą kocha, a ona prawdopodobnie jego…
     Delikatnie ujął twarz towarzyszki w dłonie i odsunął od siebie. Cho otworzyła półprzymknięte powieki i spojrzała na niego lekko zdezorientowana, choć widać było, że stara się to skrzętnie ukryć. 
     - Wybacz, Cho, ale raczej nic z tego nie będzie. Przepraszam – wymamrotał ze wstydem. 
     Czuł się jak skończony kretyn z myślą, że będzie musiał przysporzyć tej dziewczynie kolejnego bólu, skoro wiadomo mu było nie od dziś, że Chang i tak w ostatnich miesiącach była rozchwiana emocjonalnie. 
     Spojrzała na niego lekko oszołomiona, po czym odsunęła się na bezpieczną odległość. 
     - Och, rozumiem – wymamrotała zakłopotana. Widział, jak dzielnie ukrywa łzy. – Już lepiej pójdę. Wesołych Świąt, Harry. – Wyminęła go pospiesznie i pozostawiła samego. 
     Popatrzył jeszcze za nią ze smutkiem i westchnął ciężko. Może nawet lepiej, że stało się tak, a nie inaczej? Wolał być sam niż żyć w nieszczęśliwym związku, w którym raniłby Cho jeszcze bardziej.
     Dłoń Pottera niespokojnie powędrowała do kieszeni. Peleryna-niewidka była na swoim miejscu. 
     Jego serce należało od kilku miesięcy do Hermiony Riddle i wiedział, że tylko z nią byłby w stanie się nim podzielić. 

     CDN.

2 komentarze:

  1. Ha! Nigdy nie lubiłam Cho. Dobrze jej tak, choć jej też trochę mi szkoda. Muszę wreszcie zacząć się decydować ... Super rozdział. Już lecę do następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubie cho naprawde uwazala ze podoba sie harry emu? Idiotka

    OdpowiedzUsuń

Copyright @ 2010-2013

Szablon został wykonany przez Empatię na potrzeby bloga www.hermione-riddle-potter.blogspot.com. Treści wszystkich postów oraz zakładek są autorstwa Alex, a także jej całkowitą własnością. Za wszelkiego rodzaju plagiaty lub kopiowanie pomysłów bez uprzedniej zgody autora będą wyciągane wszelkie możliwe konsekwencje.