~*~
Nie możemy kochać domu,
który nie ma swego oblicza
i w którym kroki są pozbawione sensu.
Antoine de Saint-Exupery
Podróż
siecią Fiuu zakończyła się szybko i bez większych kłopotów. Wypadłam z drugiego
kominka tak niespodziewanie, że prawie natychmiast poczułam zimną posadzkę pod
sobą. Tyle razy podróżowałam tą formą transportu, a do tej pory nie mogłam
opanować lądowania bez upadku. Cóż za niesprawiedliwość.
Otworzyłam
oczy i od razu wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu. Czarne, a zarazem
tak znajome, panele podłogowe wciąż były idealnie wypolerowane i błyszczące.
Przez
moment nie wiedziałam co robić. Czy podnieść się na nogi, czy jednak nie ruszać
i po prostu czekać na śmierć. Voldemort pewnie już nade mną stoi i wyjmuje
tylko różdżkę, aby wypowiedzieć zaklęcie Avada Kedavra. Pomyślałam o Harrym. O
jego zielonych oczach w kształcie migdałów i cudownie rozgrzanych ustach.
-
Hermiono, nic ci nie jest?
Ten głos
zdecydowanie nie należał do Toma Riddle’a. Natychmiast rozpoznałam w nim
Narcyzę Malfoy. Obecność ciotki wzbudziła we mnie dziwne poczucie zaufania,
więc ostrożnie podniosłam głowę.
Nie
ujrzałam nad sobą nikogo prócz wcześniej wymienionej. Ciotka Cyzia była piękną
kobietą jednak tę urodę psuł wyniosły wyraz twarzy. Posiadała długie czarne
włosy przeplatane blond pasemkami. Tego dnia ubrała się w ciemną szatę zapinaną
na srebrne guziki oraz ozdobioną fantazyjnymi wzorami przy dekolcie. Na palcu
zawsze nosiła rodowy pierscień Blacków przedstawiający srebrną czaszkę z
wygrawerowanym pod spodem mottem rodu: Toujours Pur, znaczącym „zawsze czyści”.
Ciotka Narcyza stała się jedyną
osobą w rodzinie Malfoyów, którą darzyłam jeszcze jakimkolwiek szacunkiem. Choć
popierała męża w wielu kwestiach dotyczących szlam, a do tego była chłodna i
wyniosła, to jednak tylko ona stała się dla mnie jedynym i prawdziwym bohaterem
dzieciństwa. Lucjusz wiecznie faworyzował Dracona, a mnie traktował jak
insekta, którego najlepiej byłoby się pozbyć, a Bellatriks zjawiała się w
naszym dworze może dwa lub trzy razy w miesiącu z powodu ukrywania się przed
Ministerstwem. Dlatego oficjalną opiekę nade mną zostawiła Malfoyom, którzy są darzeni
sympatią w świecie czarodziei, a Lucjusz z łatwością uzyskał dzięki temu prawa
rodzicielskie. Ciotka Narcyza była inna niż oni. Zawsze martwiła się o mnie,
pomagała, tłumaczyła wiele rzeczy i dawała prezenty w tajemnicy przed mężem, ponieważ
nigdy ich od niego nie otrzymywałam. Domyślałam się jednak, że teraz
znienawidziła mnie przez znajomość z Harrym. Ostatnia osoba po ciemnej stronie,
w której mogłabym jeszcze znaleźć jakiekolwiek wsparcie.
Zdziwiłam się, gdy Narcyza
wyciągnęła rękę w moją stronę i pomogła podnieść się na równe nogi.
W Malfoy Manor znajdowało się
kilka różnych kominków, jednak ten główny, który został podłączony przez
Lucjusza do sieci Fiuu, mieścił się w kuchni.
Królestwo ciotki Cyzi, która
uwielbiała w nim pichcić różne potrawy, było gigantycznych rozmiarów, a znaleźć
w nim można wszystko co typowej gospodyni domowej potrzebne. Ciotka stawiała na
stonowane barwy, więc meble znajdujące się w kuchni prezentowały się głównie w
kolorach czerni lub bieli. Po środku pomieszczenia mieścił się wielki stół
kuchenny z krzesłami, a na nim wazon z kwiatami i świecznik. Nie zmieniło się
tu zbyt wiele odkąd rezydowałam w Malfoy Manor po raz ostatni.
Spojrzałam na ciotkę, która uśmiechnęła się
do mnie. Nigdzie w pobliżu nie zauważyłam jednak ani Lucjusza, ani Draco. Nie
będę kłamać, że to trochę mnie uspokoiło. Wciąż jednak zastanawiałam się nad
reakcją Narcyzy. Czy to zachowanie jest szczere, czy może tylko udawane?
- Witaj w domu, kochanie. Nie mogłam się
doczekać twojego przyjazdu - rzekła, łapiąc mnie w żelazny uścisk. Nigdy nie
lubiłam tych przesadnych czułości z jej strony, ale tym razem mocno się
zdziwiłam. Wietrzyłam podstęp. Gdzie jest Voldemort? Czy czeka już na mnie w
jadalni z wyciągniętą różdżką?
- Witaj, ciociu – rzekłam, gdy w końcu mnie
puściła, a ja złapałam oddech. – Gdzie Draco i wujek Lucjusz? – spytałam po
chwili.
Nie przestała się uśmiechać, a ja wciąż
zastanawiałam się jak w skali od jednego do stu ten uśmiech jest sztuczny.
- Są w jadalni. Przejdźmy do nich –
odpowiedziała. Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Czyli miałam
rację – Voldemort czekał na mnie razem z nimi w jadalni.
- Mój kufer – mruknęłam, próbując
przeciągnąć opuszczenie kuchni, a zarazem orientując się, że straciłam go z
zasięgu wzroku.
- Jest tutaj. Później dopilnuję, żeby
znalazł się w twoim pokoju – rzekła Narcyza, wskazując na walizkę, która stała
tuż obok kominka. Wtedy dostrzegłam, że przy nim stał również kufer Draco.
Matka Ślizgona wzięła mnie pod ramię i
wyprowadziła z pomieszczenia, a moje serce zaczynało bić co raz szybciej.
Jadalnia była równie sporym pomieszczeniem,
ale zdecydowanie pustszym i mroczniejszym. Pamiętam, że gdy byłam młodsza
zawsze bałam się przechodzić przez nią sama, a szczególnie w nocy, chcąc dostać
się do kuchni po szklankę wody. Na ścianach wisiały malowidła przodków rodu
Malfoy, którzy zdawali patrzeć się na mnie, a to zdecydowanie przerażało. Pod
jedną ze ścian został wbudowany wielki renesansowy kominek, a olbrzymie okna
wpuszczały do środka światło słoneczne. W centrum stał długi stół wykonany z
czarnego lakierowanego drewna, który został zastawiony krzesłami. Nigdy nie
byłam w stanie ich zliczyć. Gdzieś ponad dwadzieścia siedzień. Jakby było im to
potrzebne, nosz. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Rezydencje zamieszkiwały cztery
osoby, więc na cholerę tyle miejsc w jadalni? Okej, czasem odwiedzali nas
goście, ale nigdy aż taka ilość.
Pomieszczenie uznałabym za kompletnie puste,
gdybym po chwili nie zauważyła dwóch blondwłosych mężczyzn siedzących po dwóch
końcach stołu. Chyba o czymś rozmawiali, więc dlaczego nie mogli po prostu
usiąść koło siebie? Byłoby im łatwiej i lepiej by się słyszeli. Stół posiadał
długość jakiś dziesięciu metrów, więc taka też odległość dzieliła teraz
Lucjusza i Dracona.
Ciotka Narcyza odchrząknęła, a oczy obydwu
Malfoyów zwróciły się w naszą stronę.
Z wiekiem Draco co raz bardziej przypominał
mi swojego ojca. Obydwoje mieli blond włosy oraz identyczny wyraz twarzy.
Zorientowałam się, że młody Ślizgon jest w
trakcie jedzenia posiłku. No tak, w końcu synek wrócił do mamusi, więc teraz
trzeba go dobrze dokarmić. W Hogwarcie przecież nie dawali jeść.
Draco nie obdarował mnie zbyt hojnym
spojrzeniem tylko chyba natychmiast uznał, że jego widelec jest zdecydowanie
bardziej interesujący, więc wlepił w niego wzrok.
Spojrzenie Lucjusza zdecydowanie bardziej
przeszywało i wcale się tym nie zdziwiłam. Jego twarz nie wyrażała teraz
żadnych emocji, a szare oczy wlepiły się we mnie. Dopiero wtedy poczułam się
strasznie skrępowana. Jeśli Voldemort mnie nie zabije, to z pewnością zrobi to
Lucjusz. Prędzej czy później. Na sto procent nie mogłam już liczyć na wsparcie
ciotki. Może i uśmiechała się do mnie sztucznie, ale byłam prawie pewna, że w
myślach powtarzała do Lucjusza, iż zasłużyłam na śmierć.
Starszy Malfoy nie odezwał się ani słowem.
Po dłuższej chwili ciszy Narcyza najwyraźniej uznała, że trzeba przejąć
alternatywę.
- Na pewno jesteś głodna. Usiądź i jedz –
rzekła, popychając mnie w stronę stołu. Wciąż czułam piorunujące spojrzenie
Lucjusza na sobie, ale starałam się to zignorować. Podeszłam do miejsca na
środku blatu, które zdobiło nakrycie i trzy półmiski jedzenia. W jednym z nich
rozpoznałam moją ulubioną sałatkę warzywną, w drugim kurczaka, a w trzecim
pieczone ziemniaki.
Usiadłam ostrożnie na krześle, nie wiedząc
co robić. Co jeśli chcieli mnie otruć? Może taki był plan.
Spojrzałam kątem oka na Dracona, który wciąż
gapił się w swój talerz, potem na Lucjusza, który wpatrywał się we mnie, aż
ponownie na półmiski z jedzeniem. Dostrzegłam, że ciotka Narcyza stanęła tuż
obok mnie, jakby oczekując, że zacznę jeść.
- Wybacz, ciociu, ale nie jestem głodna –
odparłam cicho.
Te słowa najprawdopodobniej podbuzowały wuja
Lucjusza. Nie o to przecież mi chodziło. Po prostu bałam się otrucia. Już chyba
wolę klątwę Avada Kedavra. Szybko i bezboleśnie.
- Dobrze – warknął, podnosząc się z krzesła.
Podszedł do mnie szybkim krokiem i jednym ruchem różdżki sprawił, że półmiski
zniknęły. – W takim razie dzisiaj już nic nie zjesz. Teraz pójdziesz do swojego
pokoju i nie wyjdziesz z niego dopóki ci na to nie pozwolę – dodał ze złością.
Nie zamierzałam się wykłócać.
~*~
Mój pokój w Malfoy Manor stał się kompletnie
inny niż odkąd byłam w nim ostatni raz. Główny powód to remont, którego
dokonała ciotka Narcyza. To dlatego nocowałam w sypialni Dracona w ostatnie
wakacje zanim przyjechała Bellatriks i zabrała mnie do kryjówki Voldemorta.
Ściany zostały przemalowane z niebieskiego
na turkus, dokładnie takiego odcienia, który sobie wcześniej wybrałam.
Oczywiście wuj Lucjusz upierał się na biel, ponieważ jest tańsza w porównaniu
do innych kolorów, a jemu najprawdopodobniej było szkoda pieniędzy na mnie, ale
ciotce w końcu udało się przekonać męża.
Pomieszczenie nie należało do największych.
Na środku, tuż przy oknie, za którym padał deszcz, stało łóżko okryte pościelą,
która doskonale uzupełniała się z kolorem ścian, nieopodal mieściło biurko, a
przy nim wbudowana w ścianę szafa. Na ścianach wisiały półki z książkami, a nad
łóżkiem kilka plakatów z barwami Slytherinu.
Kufer czekał przy tapczanie, a ja przez
chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Poczułam się tak dziwnie obco w
miejscu, które jeszcze rok temu uważałam za dom. Moja mała oaza. Miejsce, w
którym zawsze mogłam się skryć. Miejsce, do którego wstęp wolny miał tylko
Draco. Ciotce Narcyzie kazałam pukać, a wuj Lucjusz i tak nigdy tu nie przychodził.
Jeśli czegoś ode mnie chciał, to zwykle darł się na całe gardło z parteru. No
bo po co marnować siłę na wejście po schodach i zapukanie, skoro można zostać
na dole i wydrzeć się tak, aby wszystkie nietoperze w ogrodzie uciekły?
Podeszłam wolno do parapetu i dotknęłam go delikatnie
palcami. Moje spojrzenie powędrowało za okno. Widok z pokoju rozprzestrzeniał
się na ogród. Parapet był spory, dlatego zawsze uwielbiałam na nim siedzieć i
rozmyślać. Czasem Draco mnie tu odwiedzał.
Padał
deszcz, ale ja nie przejmowałam się tym. Lubiłam ten dźwięk. Podeszłam do
parapetu i usiadłam na nim. Podkuliłam kolana, oparłam blady policzek o chłodną
szybę i przymknęłam oczy. Pomyślałam, że zaraz usnę, gdyby nie dźwięk
otwieranych drzwi.
Już
myślałam, że to ciotka Narcyza, która zapomniała zapukać, gdy ujrzałam
blondwłosego chłopaka. Moja złość natychmiast się ulotniła.
Draco
uśmiechnął się. Nie odwzajemniłam gestu. To nie w moim stylu, aby zbyt często
się uśmiechać. Zrobiłam to dla niego rano, gdy opowiadał jak sprawił, że
Weasley wymiotował ślimakami. Za dużo jak na jedeń dzień.
Dostrzegłam,
że młody Malfoy trzyma coś w rękach.
-
Przyniosłem ci herbatę i czekoladę – rzekł, podchodząc do mnie.
Wtedy
dostrzegłam, że rzeczywiście niesie wcześniej wspomniany napój, który parował w
moim ulubionym półlitrowym kubku, oraz tabliczkę mlecznej czekolady.
-
Posłodziłeś? – spytałam.
- Dwie
łyżeczki. Tak jak lubisz – odpowiedział, stawiając kubek i czekoladę na stoliku
obok parapetu.
- To
dobrze – mruknęłam i odwróciłam wzrok w stronę okna. Malfoy podszedł do mnie i
odgarnął włosy z twarzy.
- Nie
jest ci zimno? Masz gęsią skórkę – zauważył, przesuwając palcem po mym odkrytym
ramieniu. Ten dotyk spowodował wzmocnienie się gęsiej skórki. Rzeczywiście
chłód bił od okna, a ja miałam na sobie tylko bluzkę na ramiączka. Nie lubiłam
jednak, gdy ktoś dotykał mnie w taki sposób.
-
Wszystko w porządku. Wiesz, chyba wolałabym zostać sama – odpowiedziałam cicho.
Draco nie odzywał się przez chwilę.
-
Dobrze – rzekł w końcu. – Jestem u siebie, gdybyś czegoś potrzebowała – dodał i
w milczeniu odszedł w stronę drzwi. Widziałam kątem oka, że przy otwieraniu ich
zerknął raz jeszcze w moją stronę aż w końcu spuścił głowę i wyszedł.
Wtedy
dopiero oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na stolik, na którym przed chwilą
mój przyjaciel zostawił parującą herbatę i czekoladę. W rzeczywistości nie
zamierzałam tego nawet tknąć.
Wyrwałam się z tego wspomnienia, które miało
zaledwie rok, i ze smutkiem spojrzałam w stronę drzwi. Tak jakby z nadzieją, że
Draco znów się w nich pojawi, uśmiechnięty, niosący mi kubek herbaty i
tabliczkę czekolady.
Tak bardzo go wtedy nie doceniałam. Nie potrafiłam
nawet podziękować za to, że przy mnie był, że wyprzedzał wszystkie prośby i
pragnienia. Nazywałam młodego Malfoya najlepszym przyjacielem, bo taki właśnie
był, ale ja nigdy nie byłam dla niego najlepszą przyjaciółką. Do tego potem tak
go zraniłam, karmiąc fałszywą miłością. Co raz poważniej zastanawiałam się czy
jednak nie zasłużyłam na to, aby wyparł się mnie przed Voldemortem, a potem
sprzedał. Po tym wszystkim co mu zrobiłam.
Nie rozpakowałam się. Po prostu położyłam na
łóżku i skuliłam, dając upust łzom. Dopiero teraz, w tych pustych ścianach, gdy
za oknem dokładnie tak jak tamtego dnia padał deszcz, zrozumiałam jak bardzo
brakuje mi mojego najlepszego przyjaciela.
~*~
Obudziłam się, gdy za oknem rozbłysło
słońce. Spojrzałam na zegarek i zrozumiałam, że dochodziła szósta rano. To
znaczy, że przespałam ponad dwanaście godzin.
Wtedy zorientowałam się, że jestem przykryta
kocem. Byłam prawie pewna, że nie zrobiłam tego sama. Ktoś musiał być tu w nocy
i to zrobić. Tylko kto? Na pewno nie wuj Lucjusz. Może ciotka Narcyza? Albo
Draco. Natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl. Myśl, że mógłby siedzieć tak
blisko, możliwe, że patrzeć jak śpię, przypuszczalnie dotykać. Jak dobrze, że
się nie obudziłam. Pewnie wyrzuciłabym go za drzwi. To przykre, bo choć tak
bardzo tęskniłam, to wciąż nie mogłam poradzić sobie z tym co się między nami
wydarzyło, szczególnie w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Jeszcze chwila, a
zdradziłabym Harry’ego. Może lepiej o tym nie rozmyślać, bo tylko sama jeszcze
bardziej się pogrążę.
Wtedy klamka poruszyła się. Podskoczyłam jak
oparzona. Drzwi otworzyły się.
Ciotka Narcyza ubrana w szlafrok spojrzała
na mnie lekko zdziwiona.
- Dzień dobry, Hermiono. Właśnie miałam cię obudzić
– rzekła.
Obudzić? Tak wcześnie? Co to miało znaczyć?
- O co chodzi? – spytałam powoli. Bicie
mojego serca przyspieszyło.
- Ciocia Bella będzie tu za godzinę.
Chciałabym, abyś się ogarnęła i zeszła na śniadanie. Nie uwierzę teraz, że wciąż
nie jesteś głodna – odpowiedziała Narcyza.
Określenie Bellatriks Lestrange ‘’ciocią
Bellą’’ wydało mi się w tamtej sytuacji śmiesznie niedorzeczne. To prawda, że
kiedyś tak się do niej zwracałam, lecz teraz znienawidziłam tę czarownicę całym
sercem. Po tym jak wypowiedziała po raz pierwszy zaklęcie niewybaczalne
skierowane w moją stronę.
Taki więc to był plan Voldemorta. Wysłał
Bellatriks, aby przyprowadziła mnie do jego kryjówki. Tak jak w zeszłym roku.
- Dobrze. Zaraz zejdę, ciociu.
~*~
Blondwłosy arystokrata siedział przy stole w
jadalni, wpatrując się nieobecnie w swoją porację owsianki. Ciężko było mu
zasnąć ostatniej nocy, a kolejne dni nie zapowiadały się lepiej. Słowa ojca po
wczorajszej kolacji odbijały się echem w myślach Bellatriks będzie tu rano. Riddle
zostały ostatnie godziny życia.
Draco umierał od środka ze świadomością, że
już więcej może nie zobaczyć Hermiony. Czarny Pan ją zabije. Słowa Lucjusza
mówiły same za siebie.
To dlatego poszedł do pokoju Riddle w nocy.
Aby móc jeszcze choć przez chwilę popatrzeć na te znajome rysy twarzy, wdychać
znajomy zapach, przesuwać opuszkami palców po zarumienionych policzkach. Po tym
co wydarzyło się w Pokoju Wspólnym nie potrafił znów spojrzeć dziewczynie w
oczy, dlatego może i lepiej, że poszedł tam, gdy spała.
Z zamyśleń wyrwał go dźwięk obcasów.
Podniósł wzrok i w drzwiach jadalni ujrzał ją. Tego dnia spięła włosy w
niedbały kok, wypuszczając na wolność kilka pejsów co sprawiło, iż wyglądała
jeszcze piękniej. Szybko skierował oczy z powrotem na talerz, widząc, że
Hermiona spojrzała na niego. Tak bardzo nienawidził się za swój brak odwagi.
~*~
Przeciągałam dokończenie posiłku jak
najdłużej się dało, choć sama wiedziałam, że to i tak nic nie zmieni.
Bellatriks jest w drodze. Strach ogarnął mną dopiero teraz, zdając sobie
sprawę, że od spotkania z Voldemortem dzieli mnie niewiele.
Draco jadł przy drugim końcu stołu i oprócz
krótkiego spojrzenia, gdy weszłam do jadalni, nie zaszczycił mnie wzrokiem ani
razu. Wuj Lucjusz dołączył do śniadania po jakiś dziesięciu minutach ubrany w
szatę wyjściową, ale nie odezwał się ani słowem. Zastanawiałam się czy ubrał
się tak ze względu na to, że musiał tego dnia jechać do Ministerstwa, czy
zamierzał... jechać ze mną i Bellatriks. Jeszcze tego mi tam brakowało.
Dzwonek do drzwi zabrzmiał w momencie, kiedy
najadłam się do syta. Przerażenie wręcz mnie sparaliżowało, gdy pomyślałam, że
to być może Bellatriks.
Ciotka Narcyza poszła otworzyć, a ja oczekiwałam
w milczeniu, czując na sobie pioronujące spojrzenie Lucjusza. Czy on może w
końcu przestać tak się na mnie patrzeć?
Wtedy ten tak znajomy psychopatyczny głos
rozniósł się echem w przedpokoju.
- Cyziu! Gdzie ona jest?!
Choć w środku drżałam z przerażenia,
stwierdziłam, iż nie mogę dać po sobie tego poznać. Tylko na to czekali.
Czekali na to, abym się zdradziła. Tego, że się boję. Miałam im zamydlić oczy,
byleby przeżyć, a nie okazywać słabości.
Przypomnij
sobie jaka byłaś kiedyś. Po prostu taką zagraj dopóki nie wrócisz do Hogwartu.
Jeśli w
ogóle wrócę.
Właśnie wtedy w drzwiach jadalni pojawiła
się najbardziej znienawidziona przez moją matkę kobieta. Kobieta, którą jeszcze
w zeszłym roku uważałam za członka rodziny. Kobieta, która z wierności do
swojego pana była w stanie użyć na mnie klątwy niewybaczalnej. Bellatriks
Lestrange.
Starsza siostra Narcyzy posiadała długie,
grube, poskręcane, czarne włosy, które opadały jej na ramiona. Przez opadające
powieki wydawała się być ciągle zmęczona. Miała charakterystyczne rysy twarzy i
ten śmiech, który byłabym w stanie rozpoznać wszędzie. Zawsze ubierała się na
czarno, stawiając na sukienki tego koloru oraz długie buty na obcasie. Podobnie
było tego dnia.
Wzrok Bellatriks natychmiast zatrzymał się
na mnie. Spojrzenie czarnych oczu wręcz paraliżowało, lecz nie ugięłam się pod
nim. Nie jestem tak słaba.
- Hermiona Riddle. Tyle miesięcy. – Ten głos
był żądny krwi.
Wtedy nadszedł moment na włożenie maski
Hermiony Riddle, tej Hermiony Riddle, którą się urodziłam.
Podniosłam się z krzesła i spojrzałam prosto
w oczy Lestrange.
- Bellatriks Lestrange – rzekłam. Moje
spojrzenie stało się stanowcze i intensywne.
– Cóż cię skłoniło do powrotu? Czyżby twój
Pottuś cię zostawił? – zacmokała ironicznie. Doskonale wiedziałam, że w końcu
wspomni o Harrym.
- Nie zamierzam ci się tłumaczyć z moich
relacji z Potterem. To sprawa tylko i wyłącznie między mną a Czarnym Panem – wysyczałam,
mrużąc oczy. Starałam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej złowieszczo i o
dziwo nie wyszło mi to tak źle.
Mimo to Bellatriks nie traciła czujności.
Przyglądała mi się psychopatycznie, a po chwili na jej twarzy pojawił się
grymas złości.
- Łżesz, zdrajczyni! Draco o wszystkim nam
powiedział! Splugawiłaś się z Potterem! – krzyknęła, wytrzeszczając wręcz oczy.
Przysięgłam sobie, że nie spojrzę na młodego Malfoya. Nie pozwolę sobie okazać jak
wciąż bardzo boli mnie ta zdrada.
- Najwyraźniej Draco was okłamał – syknęłam.
- To niemożliwe! Osobiście wlałam w niego
veritaserum, bo za bardzo się stawiał!
I właśnie wtedy zawalił się cały mój świat. Tymi
słowami Bellatriks ostatecznie zniszczyła mą czujność. Oczy prawie zaszkliły
się łzami w momencie, gdy wyobraziłam sobie mroczną kryjówkę, Voldemorta,
Bellatriks i Dracona, którego zmuszają do wypicia eliksiru prawdy. Młody Malfoy
najwyraźniej nie chciał mówić lub próbował kłamać, skoro w ostateczności
Lestrange użyła na nim veritaserum.
Dlaczego
mi nie powiedziałeś, Draco? Dlaczego pozwoliłeś wierzyć w to, że jesteś
zdrajcą?
Milczałam przez dłuższą chwilę, dając
Bellatriks przewagę.
- Zdziwiona? Draco cię sprzedał. W
najdrobniejszych szczegółach – rzekła z ironicznym uśmiechem, idąc w moim
kierunku. Cofnęłam się o krok, jednak Lestrange chyba wcale nie miała zamiaru
zbliżyć się do mnie. Wyminęła moją osobę, a wzrok odruchowo powędrował za nią.
Czarnownica podeszła do Ślizgona, który teraz stał przy stole i z uśmiechem
objęła go ramieniem.
Draco nie wyglądał na szczęśliwego z tego
powodu. Był wręcz zrozpaczony. Teraz rozumiałam dlaczego.
Nie chciał mnie zdradzić. Opierał się do
momentu, w którym Bellatriks użyła veritaserum. Wtedy musiał odpowiedzieć na
wszystkie zadane mu pytania. Dlaczego pozwoliłeś mi wierzyć w to, że jesteś
zdrajcą, Draco?
- Czuję, że będziesz dobrym śmierciożercą, Draco –
powiedziała Lestrange, klepiąc Malfoya z dumą po ramieniu. Ten tylko posłał w
jej stronę sztuczny uśmiech, ale jego oczy powędrowały w moją stronę.
Pochłaniałam przez moment znajomy widok tych stalowoszarych tęczówek, czując
jak jakaś dziwna gula zatrzymuje mi się w gardle.
Draco, jeśli ty naprawdę
mnie kochasz... Boże, co musiałeś przechodzić przez ostatnie miesiące...
Byłam w stanie to sobie wyobrazić. To tak, jakby wlali veritaserum we
mnie, zmuszając przy tym do zdrady Harry’ego. Umarłabym wewnętrznie.
- No i co teraz powiesz, Riddle? – warknęła z lubieżnym uśmiechem
Bellatriks.
Musiałam walczyć o przetrwanie. Teraz już nieważne w jaki sposób.
CDN.
_____
Oto i rozdział trzydziesty dziewiąty. Mam nadzieję, że się Wam spodobał.
Przepraszam za opóźnienie, ale ostatnimi czasy moje całe życie i myśli pochłaniają dwie rzeczy: praca i chłopak. W dodatku 27 sierpnia wracam do szkoły (już studia, nie mogę się doczekać!) i nie wiem jak to będzie z czasem wolnym. Postaram się to jakoś ogarnąć. Na razie mam ledwo co kilka akapitów nowego rozdziału.
Muszę przyznać, że opisywanie Hermiony w narracji pierwszoosobowej ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony pisze mi się lepiej i mogę dać od siebie więcej, a z drugiej odczuwam wszystko dwa razy bardziej, a szczególnie te negatywne rzeczy. Podczas pisania scen w pokoju Hermiony płakałam. W dodatku akurat wtedy słuchałam piosenki, którą dodałam jako podkład, więc było jeszcze ''gorzej''. :)
No i to chyba wszystko o czym chciałam Wam powiedzieć.
Życzę Wam miłej reszty sierpnia.
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza Alex
_____
Oto i rozdział trzydziesty dziewiąty. Mam nadzieję, że się Wam spodobał.
Przepraszam za opóźnienie, ale ostatnimi czasy moje całe życie i myśli pochłaniają dwie rzeczy: praca i chłopak. W dodatku 27 sierpnia wracam do szkoły (już studia, nie mogę się doczekać!) i nie wiem jak to będzie z czasem wolnym. Postaram się to jakoś ogarnąć. Na razie mam ledwo co kilka akapitów nowego rozdziału.
Muszę przyznać, że opisywanie Hermiony w narracji pierwszoosobowej ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony pisze mi się lepiej i mogę dać od siebie więcej, a z drugiej odczuwam wszystko dwa razy bardziej, a szczególnie te negatywne rzeczy. Podczas pisania scen w pokoju Hermiony płakałam. W dodatku akurat wtedy słuchałam piosenki, którą dodałam jako podkład, więc było jeszcze ''gorzej''. :)
No i to chyba wszystko o czym chciałam Wam powiedzieć.
Życzę Wam miłej reszty sierpnia.
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza Alex